31 grudnia 2011

… resume …

A co tam … nie zdarzyło mi się wcześniej podsumowywać tego co na blogu było (albo niestety nie było ale jest związane z czasem relaksu). Generalnie super uczuciem jest oglądanie tego co się zadziało w pewnej sferze mojego życia ostatnimi miesiącami. O wielu rzeczach nie pamiętałam nawet. I co mnie zaskoczyło, to napisałam mniej więcej połowę razy mniej postów niż w roku poprzednim – karygodne … no nikt mnie nie pilnował i się rozpasałam. I kurcze no muszę to zmienić w nowym roku koniecznie … -> minimalnie 4 posty miesięcznie – tak właśnie chcę.
W tym roku nie miałam styczności z hardangerem … mhhh to raczej kiepsko bo uwielbiam ten haft. Trzeba coś wymyślić … może ten piękny, wielki, kilkuletni obrus, który u Krzysi zbliża się do końca?? … ale tego jako postanowienia nie będę ryzykować :).
2011 rok stanowczo przebiegał pod znakiem ćwiczenia, patchworkowania, cięcia, prucia i wielkiej szychowej satysfakcji. Uszyłam czerwoną narzutę będącą mega wyzwaniem i tak naprawdę pierwszym patchworkiem w życiu. Na nogach mam cały czas zielono – fioletowy pled. Powstało kila poduszek, kilka podstawek z recyklingowymi płytami w środku, no i uszyłam kołderki jedną „za jeden uśmiech” drugą dla uroczego gentelmana – Julka.


Poza tym zrobiłam dwa needlpointy od a do z i powiem że chce mi się szybko zrobić coś takiego co nie jest pracochłonne a daje efekty … będzie podumać, bo zarówno nova jak i róża na razie należą do grona UFOków, których niezła ilość też się nazbierała :(.


Przydarzyły się również różne nowe i stare przygody. Wyszyłam medalion, który miał być świąteczny a wyszedł sweet domowy, zaraziłam się sutaszem i koralikami – ale to boskie zajęcie jak dla mnie jest do ogarnięcia tylko i wyłącznie w towarzystwie i tylko wtedy mogę sutaszować i koralikować, więc raczej w UFOkach nich skończonych rzeczach mam osiągnięcia. Uszyłam pierwsze, ale nie ostatnie myślę literki materiałowe (trzeba dopracować jakoś ich technologię żeby łatwiej poszły następnym razem. Trochę czółenkiem pomachałam, żeby Hilmie zrobić prezent. Spróbowałam też kartonażu (ale stanowczo nie powinnam się sama za to zabierać, choć pudełko dzielnie służy w szkole :)).


I UFOki nie tylko ubiegłoroczne, znalazły się i starsze …ale dla podbudowania się niektóre zdjęcia są znacznie nieaktualne bo i jest więcej sześciokątów, i więcej blacworka i więcej drutowego szala. Poza tym zatęskniło mi się za makową panienką, tylko ciupeńkę za tulipanami (bo nadal mam do nich uraz bo widać granicę kartek ze wzorem).


Takkk i teraz tego o czym jakbym zapomniała w tym roku, otóż nie za wiele pisałam o przeczytanych książkach. Kajam się i żałuję za taki postępek … Obiecuję poprawę -> w następnym roku będę pisała o wszystkich książkach, które przeczytałam. I chcę przeczytać ich więcej niż w tym roku … coby dogonić Nailę (ta skubana przeczytała dwa razy więcej).
Ten książkowy rok u mnie był pod znakiem fantasy, którego nie czytałam, którego się bałam i które omijałam. Ale napatoczyła się Gildia Magów i wsiąkłam na maksa, potem dopieściłam się Grą o Ferrin – Kasi Michalak i dałam się ponieść. Poza tym patrzę, że w przewadze polscy autorzy z czego bardzo się cieszę (taki książkowy patriotyzm się odezwał z dumą).



W Nowym Roku życzę sobie i moim drogim czytelnikom przede wszystkim zdrowia, masy czasu wolnego i dużo kasy, żeby było więcej czasu na przyjemności a nie ciągle zaganianie i zapracowanie.

Magda

27 grudnia 2011

… chyba byłam niegrzeczna …

…bo mikołaj obdarował mnie gorączką … ale co ja takiego przeskrobałam to nie wiem do tej pory, gratis antybiotyk … no nic najważniejsze żeby przeszło szybko :).
Ale, ale nie narzekam o nie!! Korzystam z czasu wolnego ile się da! W święta bardzo chciałam skończyć tegoroczny SAL coby zakończyć rok bez dodatkowego UFOka. No i udało się. Odkąd postanowiłam przerobić dosyć drastycznie salowy wzór wiedziałam, że to co z niego powstanie zawiśnie w okolicach drzwi wejściowych, potem dopiero zapragnęłam zrobić coś na styl pinkeepa. Dzięki Ance z Pieguchowa wiedziałam jak zrealizować swoją wizję wisiora na drzwi. Wprawdzie nie używałam żadnego zmiękczacza pomiędzy i nie obwstążeczkowałam dookoła ale ale prawie pinkeep wyszedł.


Najpierw trzeba było spróbować w miarę równo przykleić materiały do kartonów. Z przodu grubszy karton z tyłu cieńszy (bo taki tylko był w domu). Do klejenia używałam kleju gutrmana (już się lekko przeterminował bo zrobił się gęsto żelowaty i ciężki do wyciskania ale zadziałał) w zestawie ze spinaczami praniowymi.


Dookoła miały pierwotnie być obszyte na gęsto koralikami ale mi się odechciało i obszyłam koralikami trochę rzadziej, najsampierw oczywiście zszywając przód z tyłem. Na koniec pobawiłam się z szablonem do robienia kokardek (oczywiście szablonem własnej produkcji na podstawie wpisu umieszczonego przez moją krajankę Chagę
No i powstała całoroczna przewieszka z której jestem dumna i bardzo zadowolona.


Świętowanie u mnie w tym roku to nie siedzenie za stołem (nomen omen dzięki chorobie) a raczej łóżkowanie i granie. Dane mi było ostatnio zagrać w trzy nowe dla mnie gry: zagrałam wreszcie klockami Jenga (oj przednia zabawa), od ucznia pożyczyłam karty Dobble – rewelacyjna gra rozwijająca spostrzegawczość, ćwicząca skupienie.

No i wielki hit gra planszowa „Świat dysku”. Podchodziłam do niej trochę jak do jeża bo Pratchett nie jest mi bliskim pisarzem, a jednak gra świetna, wciągająca, i można pomyśleć, pokombinować i zrelaksować się w dobrym towarzystwie również. Powiem, że czuję niedosyt gry i mam nadzieję że będzie mi dane więcej mi pograć.


No i na koniec pochwalę się – kołderka, którą uszyłyśmy wspólnie z Krzysią dla synusia Ani, zajęła III miejsce w konkursie ogłoszonym przez mój ulubiony sklep z materiałami – zobaczcie – juhuuuuuuu.

11 grudnia 2011

… maszynowy napad …

Naszło mnie ostatnio znowu na maszynę, a może nawet napadło znienacka i szybciorem zaprojektowałam narzutę dla mojej kochanej Uli i zaczęłam pierwsze z brzegu słoneczkowy bloczek….

O matko co ja się napociłam. Co ja się nacięłam, naprułam, nadenerwowałam i jak ja spokorniałam znowu. No bo niby PP nowością przy mojej maszynie nie jest no ale jakoś nie szło, nie mogłam wyobrazić jakie optymalnie kawałki materiału odcinać żeby pasowały i żeby mimo wszystko nie za dużo tego materiału zmarnować, bo ładne takie przecież są te kawałki … zanim zwątpiłam w swoje możliwości szybkiego ostukania się ze wzorem to szyłam „na czysto”, potem przeniosłam się na szycie „na brudno” i tak zajęło mi to prawie całe popołudnie. Ale się opłacało bo się nauczyłam.


Nie wiem czy to jest jakieś odkrycie wielkie, ale tym razem postanowiłam szyć na papierze śniadaniowym. Wprawdzie to więcej roboty bo po wydrukowaniu trzeba odrysować, ale stanowczo łatwiej się modeluje ten papier, a nade wszystko o wiele łatwiej się go wyrywa ze szwów. Z moim brakiem wyobraźni przestrzennej ostrym zdziwieniem było do mnie odkrycie, iż w tych słoneczkowych wzorach trzeba przyszyć część wypukłą do części wklęsłej. Normalnie załamałam się bo „niby jak mam to zrobić” pomyślałam. Ale na szczęście pogrzebałam w niezastąpionej sieci i spróbowałam. Mniej więcej wyszło zadowalająco. Choć postanowiłam przy drugim czy trzecim bloczku, że będę robiła większe nakłady na wszelkie boki prac, żeby w razie czego nie trzeba było sztukować a odciąć tylko.


Kiedy nie szyję i nie pracuję wtedy wyszywam różę. Bardzo ją już lubię choć wyszywanie zajmie stanowczo więcej czasu niżbym miała ją robić krzyżykami. No i niesamowitym komfortem jest posiadanie oryginalnych nitek, choć kiedy mam pesymistyczne nastawienie to się zastanawiam czy wszystkich nitek mi starczy. Ale nie będę teraz myśleć o tym.


Ostatnio zatęskniłam za drutami znowu, a w dodatku mam nowy pomysł i nową włóczkę … i bardzo chciałabym szybko ten plan zrealizować … ciekawe czy się uda :).

28 listopada 2011

… wełniano i przedzimowo …

Idzie idzie zima, tylko dojść nie może. Oczywiście nie narzekam - gdzież by znowu, przecież zimy nie lubimy, ale nie chciałabym żeby w grudniu zakwitły drzewa bo to już będzie przegięcie … Kilka dni temu zmroził mnie widok za oknem i myślałam, że to już – przyszedł śnieg i mróz – tak rano wyglądało za oknem, a szalik wiszący na balkonie przybrał się w narodowe barwy.


Będąc dalej w klimacie coraz większego marznięcia zadbałam o dwie ważne części swojego ciała – szyję i dupę ;). Chustę wełnianą zakupiłam chyba w marcu od Guzika z pętelką w moich ukochanych tęczowych kolorach. I mimo, iż mogłam ją zacząć nosić od niedawna, to wielka chęć żeby z nią obcować pozwoliła migaczem przyzwyczaić się do gryzienia jej. A powiem więcej, przecież jeden z incydentalnych szalów będzie zrobiony z tego typu nitki tylko że cieńszej.

Dupa natomiast będzie chroniona „dupnym kominem” (absolutnie nie jest to negatywne określenie tego czegoś o czym zaraz napiszę). Zakupiłam 100% wełnę i posługując się niebywałymi zdolnościami mojej mamci stworzyłyśmy coś takiego:

Generalnie wygląda jak mini spódniczka, bądź dłuższy sweter, a że w tym roku nie ma mowy żeby kupić nową, dłuższą kurtkę to mam nadzieję że moje cynaderki i tyłek będą w miarę zadowolone.

A przy okazji moja mamcia dzisiaj obchodzi 18ste urodziny – więc zaśpiewajmy mamie sto lat!

A na koniec dzisiejszego spicza SAL, który w moim wykonaniu dobiegł końca. Niestety nikt nie zgadł co zaplanowałam sobie napisać, choć Piegucha przypomniała mi o swoim świetnym napisie świątecznym, więc może w przyszłym roku takowy powstanie. Zostałam zobligowana do nieujawniania efektu końcowego do przed wigilią, tak więc pokazuję pracę na tamborku. Uważam, że nitka jest piękna i ślicznie układa się na wzorze, choć ułożenie jest zupełnie przypadkowe.


A tak w ogóle, jak na polski dobrze przetłumaczyć tekst „Home sweet Home”? Dla mnie kojarzy się najbardziej z „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej” i z taką intencją go wyszywałam, ale tak naprawdę nie wiem do końca czy mam rację.

M.

17 listopada 2011

… powoli pędzi …

Tak tak wiem że to sprzeczność, ale czyż życie nie jest pełne sprzeczności … ot tak mnie na początek wzięło filozoficznie … taki czas.
Nie mogłam się oprzeć, żeby nie wstawić tu tego zdjęcia – jest takie moje …


Ale ja tu przecież o robótkach miałam … otóż ostatnia niedziela przeszła pod hasłem – projektujemy. Z Anią postanowiłyśmy zaprojektować i skroić kołderkę dla pewnej młodej damy, która niedawno przyszła na ten świat. Wyszłyśmy od motywu głównego czyli od zwierzaków wyciętych z szmateksowej pościeli.

Zobaczyłyśmy jakie powierzchnie będą zajmowały i mniej więcej jak je ułożyć. Potem przyszła pora na mozolne szkicowanie, obliczanie, rysowanie i liczenie i sprawdzanie czy aby na pewno tak jak założyłyśmy. W sumie liczenie planowanie zajęło nam jakieś 3 godziny pocięcie materiałów jakąś godzinkę może lekko powyżej. Oczywiście pomysły na kolory były różne i ewaluowały w między czasie. I tak wyszła kołderka żółto, pomarańczowo, różowo, zielona :). I jest fajna bo będzie pasowała do różnego wystroju wnętrza.

Już na zszycie nie starczyło nam zapału, a poza tym Ania taka przychorowana była. Ale jak się okazało tak się rozkręciła, że w domu od ręki wszystko zszyła i w trakcie szycia okazało się że przy koniach się machnęłyśmy – na szczęście w dobrą stronę – znaczy konie były za duże i można było je przyciąć. Mam nadzieję że niebawem pokażesz zszytą Aniu.

W trakcie dosyć ciężkiego – stąd wleczącego się czasu, który de facto leci na zbity ryj do przodu jakby mu się gdzieś spieszyło, nie za wiele zrobiłam. Idę do przodu z SALem.

Niestety gdzieś coś mi się omcknęło i że tak powiem wzór jest autorki z tego powodu, ale wielkość krzyżyków nie wróżyły dobrze przeliczaniu i wypruwaniu. Mogłaby na tym ucierpieć nie tylko praca ale przede wszystkim mój monż czy moja psychika – a tego byśmy nie chcieli przecież, więc kombinowałam ile się da. Z powodów o których napiszę na końcu, postanowiłam zupełnie zmienić zamysł mojego SALa. Przede wszystkim zostanie bardzo okrojony i w środku znajdzie się napis … pokusicie się o zgadywankę jaki?? Pierwsza osoba, która odgadnie zostanie nagrodzona małą niespodzianką.

A teraz przyczyna mojego pośpiechu, żeby skończyć szybciej SALa. Otóż przyczyną jest prezent Walentynowy, który dotarł do mnie w listopadzie. Tak, tak dokładnie prezent dostałam z ośmiomiesięcznym opóźnieniem. Ale przecież ważne jest że już go mam. Opóźnienie wynikało przede wszystkim z niefrasobliwości amerykańskiego sklepu, który miał produkt wystawiony na stronie, a nie miał go w magazynie. Tatam ….

Jest to mój pierwszy w życiu oryginalny zestaw do needlpointa. W obrazku zakochałam się od pierwszego wejrzenia, nie byłam w stanie go sobie odpuścić. A przy okazji idealnie będzie pasował do mojej sypialni. I już tak bardzo mi się chce zacząć ten obrazek, że aż szok!! A tak wygląda wspomniany zestaw.

M.

30 października 2011

… salować albo nie salować …

…oto jest pytanie, wręcz egzystencjalne robótkowo w ostatnich dniach. Zdrowie nie dopisuje za bardzo a więc i po chęci na cokolwiek trzeba się dogrzebywać w pocie czoła (pocie gorączki też). Umysłowo nie jestem w stanie nic robić więc zmusiłam się przynajmniej do ręcznych prac. A, że dziewczyny w SALu 2011 (baner na bocznym pasku) dają czadu już od kilku tygodniu, a szefowa ma ograniczoną cierpliwość hihi to się zabrałam do roboty.
Kiedy odbywało się głosowanie na salowe obrazki, to te właśnie były w gronie moich faworytów. Jednak z biegiem czasu, a może z powodu różnych nastrojów, przestałam być zmotywowana jakoś do ich wyszywania … Wczoraj Ania (szefowa) namówiła mnie przynajmniej na jedną bombkę. Kiedy już wydrukowałam wzór, zaczęłam się zastanawiać nad kolorem nitki, wiedziałam, że ma być cieniowana …, więc grzebałam w pudle cieniowanek i grzebałam i jak zobaczyłam tą konkretną, to wiedziałam, że jednak nie bombka a obrazek z domkiem. Wprawdzie jeszcze nie wiem czy ten domek będzie ostatecznie na moim obrazku, bo średnio mi się podoba ale ale … do tego długa droga. Także od wczoraj wyszywam :) Skład obrazka: 32 Count Belfast Linen Raw Linen – wyszywam krzyżykami jedną na jedną nitkę. Używaną nitką jest ręcznie farbowana mulina zamówiona za wielką wodą – ThreadWorX 1140 – jedną nitką (fotkę motka zrobię następnym razem, bo jakoś nie ogarnęłam teraz).


Powiem, że wczoraj zanim się nie przestawiłam na mały kaliber krzyżyków to myślałam, że wypad oczu nastąpi. Ale już dzisiaj poszło lepiej i mam troszkę więcej niż na fotce. I przyznam szczerze, że mam nadzieję że tej nitki to mi starczy (bo mam tylko jeden motek). Aby zabezpieczyć się z deka wyszywam najpierw środek, ramki i jejenie i inne taki skończę najwyżej z dobranej zwykłej mulinki (mam nadzieję, że to nie nastąpi).
Na dzisiaj jeszcze obiecany wieniec. I skończone lato/jesień. Nie mam pojęcia co to za kwiatki teraz będę wyszywać, są biało – jasnozielone. Wyglądają mi na amerykańskie, może dlatego ich nie znam.


W tej części najbardziej nie lubiłam tych beżowych fragmentów, jejku jaka to była nuda … choć jest tam kilka odcieni. Natomiast najbardziej polubiłam jabłko – takie piękne czerwone i soczyste – takie letnie…


A jak już przy porach roku jesteśmy. Czwartkowe poranki, kiedy trzeba skoro świt zerwać się z łóżka, rekompensują piękne jak do tej pory widoki. Wschodu słońca przez szybę nie udało się złapać, ale za to pięknie ubrane w żółć samotne drzewko na mojej łącze, otoczone oszronioną trawą … i te pierwsze promienie słońca … pięknie było.



Aby nie umknęły moje reakcje na Wasze komentarze, bo nie wszyscy je czytają to postanowiłam (nie wiem czy przypadkiem już po raz kolejny), że będę komentowała pod postem komentarze spod poprzedniego wpisu. Ok.??

w odpowiedzi na Wasze słowa (które uwielbiam) …
Jolcia -> masz kochana widocznie intuicję co do kolorów ścian, podejrzewam, że nie tylko :)
Ata -> wiesz ja sama się zastanawiam jak to wyszło, że mi się tak udało wywinąć z masakry remontowej i przyjść na gotowe i posprzątane … :) No i nie ma mowy o klonowaniu bo jeszcze straci swoje właściwości – wiesz za duże ryzyko :)
ann_margaret -> sama jestem bardzo ciekawa kiedy mnie najdzie żeby zacząć ten obraz, ahhh ale coraz bardziej mi się chce.
arabeska -> różowa kuchnia mówisz … musi być oryginalnie. Ale zawsze dodatkami można złamać jakoś to wrażenie :)
Krzysia -> prawda, że ten niebieski to największe zaskoczenie hi hi, to po to żeby nudno w życiu nie było :) Duży pokój jest o wiele cieplejszy przyjemniejszy. A puzzle były schowane pod stary dywan na środku pokoju, zastawione kanapą i zasłane ceratą to wszystko było. Przetrwały bez uszczerbku.
Kasia :) -> ekipa się rozczłonkowała i szuka teraz innych wyzwań …
lilka -> Ten dywan jest rewelacyjny … Trochę się bałam ciemnego koloru – bo wszystkie farfocle na ciemnym widać, a tu niespodzianka, wszystkie brudki wpadają miedzy włosy i ich nie widać – juhuuu. A poza tym jest super przyjemny do chodzenia po nim, do walania się po nim też się nadaje. Aaaa i monż stwierdził, że super współdziała z odkurzaczem – znaczy te włosy nie wciągają się tylko super się wyczesują.
Marita -> że ja kolorowa to i owszem, niektórzy nawet by powiedzieli że mam kręćka tęczowego, ale że Ty klamot – to się zagalopowałaś kochana …
yenulka -> ja mam nadzieję, że niebawem będziesz mogła zaznać wspomnianej przytulności na własnej skórze.

M.

23 października 2011

… nie taki straszny …

… jeśli nie jest się w samym epicentrum armagedonu zwanego przez niektórych remontem.

Nie wiem co powinno być początkiem tej historii więc uprzedzam lojalnie, że może być z deka chaotycznie. Nie było mnie tu trochę … względu różne, ale przede wszystkim ze względu na remontowe wygnanie. Byłam poza domem 3 tygodnie – wybyłam ze względu na pozbawienie się przyczyn do dodatkowych dużych stresów związanych z bałaganem, problemami remontowymi i tym podobne. Kupiłam więc farby, a całą resztę zostawiłam w rękach dwóch kochanych osób: męża i szwagierki.

Tak, tak o wiele mniej mnie to kosztowało, aniżeli musiałabym mieszkać w remoncie i zmagać się ze wszystkimi problemami.


Mieszkając na uchodźctwie troszkę wyszywałam wieniec, którego postępy widać na prawym marginesie. Nie zrobiłam jeszcze dobrych zdjęć, ale obiecuję poprawę. W każdym razie skończyłam późne lato/wczesną jesień, więc mniej więcej jestem na bieżąco z porami roku na tamborku i w życiu. Ale jakoś nie miałam czasu ani nastroju na robótki nie na swojej własnej kanapie. Więc krucho z postępami wszelakimi … Choć kilka rad pedagogicznych zaowocowało wydłużeniem się z deka bordowego szala :).
Ale wracając do remontu, najpierw był duży pokój. Idea kolorystyczna została zielona, ale w innej cieplejszej i bardziej soczystej tonacji niż ta ostatnia pizdacja. A żeby wprowadzić trochę ożywienia postanowiłam rzucić to tu to tam śliwkę, równie soczystą jak zielony.


Kuchnia została żółta (pomysł na kolor kuchni wziął się od samego początku z mojej fascynacji Feng –shui, wg którego żółty dobrze wpływa na trawienie i pracę układu pokarmowego) i nadal jest słonecznym centrum naszego domu. Kiedyś jak wygram w totka urządzę ją tak żeby można było tam postawić kanapę na której można by było usiąść z kawusią i książką i ładować się dobrą żółtą energią.


Przedpokój ma zaskakujący jak dla mnie kolor, ale założyłyśmy że ten kolor wybiera Beata, a poza tym doszłam do wniosku, że mogę sobie pozwolić na szaleństwo w tym właśnie pomieszczeniu.

A do tego będę miała jeszcze większą motywację żeby wyszyć poniższy obrazek – będzie idealny.


Sypialnia jest dużą radością, bo ona od zawsze była zaniedbana, a teraz ma piękne beżowo – szare ściany i jedną … mhhhh taką moją prawda?? No i narzuta świetnie pasuje.
Łazienka jak łazienka, znaczy identyczna jest jedynie odświeżona :). Więc daruję Wam zdjęcia.

To teraz efekty opisanych pobieżnie ciężkich prac :)




5 października 2011

… z jesienną prośbą …

A nawet powiedziałabym WIELKĄ prośbą.


Otóż moja bardzo dobra znajoma poszukuje pokoju do wynajęcia w Warszawie, po przyzwoitej cenie. Jest 19stolatką rozpoczynającą właśnie przygodę w Szkole Głównej Handlowej, a tak potoczyły się sprawy, iż nie ma gdzie mieszkać … Dodam jeszcze, iż jest osobą spokojną, zrównoważoną, mało towarzyską a do szczęścia potrzebne są jej obecnie cztery kąty z internetem i poczucie bezpieczeństwa. Jeśli któryś z moich drogich czytelników miałby coś na oku, proszę o kontakt mailowy (mail w zamieszczony w moim profilu). Z góry dziękuję, bo pomagając Jej pozwolicie mi zrzucić jedną troskę z pleców.


p.s. robótkuję jak najbardziej i o tym w następnym wpisie :)

25 września 2011

… ostatnie promienie słońca? …

... łapałam dzisiaj na balkonie … nie chciało nam się wyłazić na spacer, ale można było słońca zakosztować i tak … jak widać balkon mały i z deka zajęty przez pranie, niemniej jednak miejsce sobie znalazłam na poczytanie … w tym roku po raz kolejny nie udało mi się kupić fajnego fotela do czytania balkonowego, może w przyszłym się uda :). Mężuś przyłapał mnie zza szyby, na pochłanianiu „Tajemnicy sosnowego dworku” Małgorzaty J. Kursy.


W związku z tym, że niebawem remont się zacznie, postanowiłam dzisiaj podłożyć nowozakupione spodnie. I tak mi się zechciało poszaleć, że nie zważając na małą wytrzymałość gutermanowej nitki do pikowania, dżinsy podłożyłam cieniowanym zygzakiem. Bo jak już się decyduję na noszenie odzieży roboczej (bo przecież dżinsy pochodzą z czasów kiedy Lewis stworzył ubrania robocze dla poszukiwaczy złota z materiałów do szycia namiotów hi hi) to niech ona będzie przynajmniej fajnie podłożona – prawda!!! Na nogawce nie za bardzo koloru widać, więc dodałam zdjęcie nitki na maszynie.


Mój monż szaleje … dostał takiego spida, między innymi dzięki Waszemu dopingowi, że leci z tymi puzzlami niemożebnie szybko (śmieszny związek wyrazowy co?) co mnie bardzo bardzo cieszy, no bo jakie piękne efekty widać na podłodze …


Cały czas mam tylko niezłego stresa, że te pojedyncze puzzle, które jeszcze nie zostały znalezione są na przykład w odkurzaczu, a dokładnie w worku dawno wyrzuconym na śmieci. Ale może to tylko nieprawdziwa wizja.
Podgoniłam wieniec, wprawdzie pokazuję Wam jeszcze bez back stitchy ale już się chciałam pochwalić, że idzie do przodu i że z lata powoli wchodzę w jesień, zupełnie tak samo jak za oknami.

U mnie z zielonych wyłaniają się kolorowe liście, dojrzałe jabłka … ja nie lubię zimy za oknem, mam nadzieję, że na kanwie będzie lepiej.

M.

18 września 2011

… patrzę i patrzę …

… i oczom nie wierzę, że te puzzle są układane. No bo niby jak to możliwe żeby z kupy klocków (z przewagą kupy), klocków zupełnie identycznych, albo niczym absolutnie się niewyróżniających wyłaniał się obraz? Monż jest magikiem (zresztą nie tylko w tej dziedzinie;)) i normalnie zobaczcie co On wyprawia. Zobaczcie – dwa wpisy temu - piałam z zachwytu, dzisiaj wklejam kolejny etap i oczom nie wierzę jak się wyłania statek, łódka jedna druga, żagle … szok! Jakoś dopiero na zdjęciach widać progres, bo to tak jak z dziećmi, kiedy się je ma na co dzień na żywo to nie widać rozwoju, dopiero na zdjęciu z perspektywą dostrzegamy to i owo.

Kibicuję dalej bo w końcu jeszcze cała jedna połówka obrazu została … Pokibicujcie ze mną, bo wiecie jakie motywacja działa cuda!!
Z innych robótek ręcznych w naszym domu to ostatnio druty szaleją. Mam już dobre 20 cm, a może jakby porządnie rozciągnąć to i więcej :).

Po rozpruciu poprzedniego kawałka (czyli kolejnej lekcji pokory) przede wszystkim postarałam się o markery, żeby już prucia było jak najmniej. Jak piękne markery to oczywiście Naila – niezastąpione pogotowie koralikowo – biżuteryjne.

Jola przyjechała i trzasnęła mi migaczem komplet ślicznych kolorowych szklanych markerów na kolorowych żyłkach.

Dzięki czemu od momentu użycia tych cudeniek pomyliłam się dosłownie kilka razy i to nie z powodu niedoliczonego oczka a innych takich, które mnie zaskakują w robieniu na drutach (na przykład spadający z drutów ścieg … boszeee jak ja tego nie lubię). No i przy sesji zdjęciowej kolejny raz doznałam, jak ciężko jest oddać kolor robótki. Starałam się jak mogłam z różnym tłami, no i wychodzi na to że muszę postarać się o kawałek szarego brystolu lub bawełny, bo szare tło najlepiej oddaje kolor fotografowanego obiektu. To zdjęcie chyba najbliżej oddaje piękny bordowy i wcale nie zimny kolor przyszłego szala.


Jak mówiłam zakochując się w drutowaniu, nadal trzymam się samo obietnicy, że jest to hobby incydentalne, właściwie na wszystkie incydenty mam już nitki. O ile ten obecny bordowy szal robię kochanej przyjaciółce o tyle dwa następne multikolorowe będą moje. Już nikogo nie powinien dziwić dobór poniższych kolorów i zestawień.

Marzy mi się jeszcze jedna włóczka (czerowno cieniowana), ale na razie nie mam jej w moich ulubionym sklepie włóczkowym.

No ale nadszedł czas że mnie przycisnęło i wróciłam do krzyżyków … bo już tak mi się zachciało kolorów i krzyżyków, że odłożyłam druty i wróciłam do swojego wieńca … może pchnę w końcu do przodu ten nudny fragment!

M.