28 listopada 2013

... koloroterapia przy maszynie ...

mój szyciowy pierdolniczek
 W końcu zasiadłam do maszyny co sprawiło mi masę radości bo tęsknota maszynowa mnie zżerała :) Co mnie więc tak długo odciągało? Mhhh pierdylion innych fajnych rzeczy do zrobienia - na przykład koraliki. A poza tym wiedziałam, że muszę zdecydować się w końcu na wzór narzuty dla mojej siostry. Wybieranie wzoru jest dla mnie najgorszy (zaraz po nim jest pikowanie). Ja po tygodniach przeglądania pinteresta i innych takich kopalni inspiracji zdecydowałam się na coś w ten deseń:
plany głównego motywu
Ostatni motyw zapożyczony z jednego quiltu znalezionego na pintereście zwyciężył, niestety w zestawie przeznaczonym na tę właśnie narzutę nie ma jednolitych jasnych kolorów ale tak postarałam się je pogrupować żeby jako taki efekt był (niebawem okaże się w praniu, a dokładnie układaniu, czy moja wyobraźnia zadziałała). Ok mamy mniej więcej motyw przewodni, nadszedł więc czas na matematykę. Wyliczenia zajęły mi cały wieczór, potem zaplanowanie co ile czego trzeba wyciąć. Mimo, iż posiadam masę różnych gadżetów szyciowych to bardzo lubię używać tekturowych szablonów, wcześniej przez siebie wyciętych. Potem trochę nożyczkami trochę nożykiem tnę :) 


Mazak, którego używam to obustronny pisak z kompletu mazaków dla dzieci - spieralny. Od dawna ich używam i do szycia i do wyszywanego i się sprawdzają. Cięłam chyba z trzy dni bo trochę tego trzeba było naprodukować, choć teraz jak już jestem pod koniec zszywania mam wrażenie że gdzieś się walnęłam z wyliczeniami - no ale kawałki się nie zmarnują przecież :)
No i cóż nadszedł czas na zszywanie, ale aby to szło sprawnie i miło i wygodnie to wcześniej nabyłam drogą kupna wymarzone małe żelazko. 


Dzięki temu już nie muszę zagracać niewielkiego pokoju dużą deską do prasowania i parzyć palce wielkim żelazkiem żeby zaprasowywać szwy. Wszystko wygodnie mogę zainstalować przy maszynie.



Poszukując żelazka odkryłam bardzo fajny internetowy sklep, który bardzo pozytywnie zaskoczył mnie asortymentem i cenami, miłą obsługą (bo zamiast ulicy w formularzu wpisałam nazwisko i od razu do mnie zadzwoniono z pytaniem o adres) i dostałam w gratisie matę do krojenia taką A3 także polecam serdecznie tutaj (nie, nie, nie jest to wpis sponsorowany).
Na chwilę obecną jestem na etapie końcówki szycia pierwszej części bloków, jutro być może powiedzie się układanie z nich puzzli, tak żeby efekt środka narzuty zadowolił mnie i jako tako pasował do mojej wizji. Będę relacjonowała na bieżąco.

A na koniec taka oto sytuacja dzisiaj za oknem była.


M.

1 listopada 2013

... Ogród Kamili ...

... mąż przyniósł pocztę, nawet się zdziwiłam, że taka duża koperta wśród niej była - przecież nic ostatnio nie zamawiałam, bo przecież mam embargo na zakupy. Otwierając, zerknęłam na pieczątkę nadawcy i pomyślałam: "pewnie przysłali coś do szkoły"... otwieram, a tam ... aaaaaaaaa "Ogród Kamili", najnowsza książka Katarzyny Michalak, której premiera będzie na początku listopada! Nie ma co, wydawnictwo Znak potrafi robić niespodzianki (pewnie z autorką partycypującą w tejże niespodziance)! Nie od dzisiaj wiadomo, że jest to autorka, której książki uwielbiam czytać i mam do Niej samej wielki sentyment. Choć nie spotkałam jeszcze Kasi osobiście, mam wrażenie że się znamy.


Zacznę od okładki - jest cudowna! Przydymiona, owiana romantyczną mgiełką i ten kwiatowy wianek na głowie modelki, może Kamili? Jak na razie okładka która podoba mi się najbardziej ze wszystkich dotychczasowych.

"Ogród Kamili" to pierwsza część trylogii kwiatowej, która konstrukcyjnie podobna jest do poprzedniej trylogii z kokardką. Pierwsza część poświęcona jest tytułowej Kamili, młodej zagubionej dziewczynie, która na skutek dostania po dupie od życia, nie za dobrze odnajduje się w otaczającej ją rzeczywistości. Ciężko jest napisać o tej książce nie zdradzając pewnych szczegółów, których ja, jako przyszła czytelniczka nie chciałabym znać. Jak zwykle, napiszę po prostu o moich odczuciach.

Zastanawiając się nad tematyką książki, przyszła mi dosyć drastyczna myśl, że książka jest o samotności. Jest to swojego rodzaju katalog różnych samotności, które można zaznać żyjąc wśród ludzi - samotność osoby zranionej, samotność opiekunki wypuszczającej swoją podopieczną z gniazdka rodzinnego, samotność spowodowana chorobą, samotność wynikająca ze specyfiki związku, samotność osoby zaangażowanej bardziej w pracę, niż w siebie ... i pewnie jeszcze wiele innych można by się doszukać. Oczywiście absolutnie NIE jest to książka mega smutna, depresyjna czy podobnie. Nie, nie! Autorka w swoim (bardzo mi odpowiadającym stylu) daje do myślenia, pozwala dogrzebywać się do drugiego dna, przedstawiając pewną historię, niezupełnie zwykłą, ale spokojnie mogącą się wydarzyć kilku z nas. Używa przy tym przystępnego, ale nie prymitywnego języka. Czasami mam wrażenie, że opowiadając o czymś, robi to dokładnie tak jak ja bym opowiedziała - używając podobnych zwrotów, tekstów, myśli - to jeszcze bardziej przywiązuje do książki. Poza tym w książce mamy też humor, który tak jak w życiu, często pojawia się w najmniej spodziewanym momencie, po to, aby rozładować atmosferę czy podkreślić coś istotnego. A wszystko to przetykane jest bardzo ładnymi opisami róż, opisami które powodują natychmiastową chęć udania się do kwiaciarni po bukiet róż, bo o ogrodzie różanym można tylko pomarzyć...

Największym minusem książki jest to, że nie została wydana od razu z dwoma pozostałymi częściami. Autorka, wredota jedna :) nie odpowiedziała  praktycznie na żadne pytania, które mi się kotłowały w głowie w trakcie lektury, a ja już teraz chciałabym znać te odpowiedzi. Więc czekam z niecierpliwością na następne części ...

30 września 2013

... kiedy ...

urocze jabłko mi się trafiło :) tylko dlaczego ligol jest taki kwaśny ja się pytam
To jest niesamowite, że mamy dzisiaj ostatni dzień września, kiedy to wszystko raczyło zlecieć to ja nie wiem, nie mogę się zupełnie jakoś przestawić że to już jesień że zimno i że trzeba nakładać na siebie cieplejsze rzeczy bo inaczej już po nerkach wieje ...
Kolejny mój powrót tutaj i tym razem z małym podsumowaniem części tego co wydarzyło się w ostatnich tygodniach. Wrzesień jakiś był taki ubogi w robótki ale co tam odbiję sobie.
Jak postanowiłam tak próbuję robić na zmianę sampler z Marzeniem. Jednego i drugiego w związku z tym przybywa powoli.
Powiem nieskromnie, że coraz bardziej podoba mi się ta nitka w tym samplerze, muszę dbać o to żeby kolory rozkładały się interesująco, mam już tyle i obecny tydzień należy do niego więc będą postępy :)


Drutowo robię stary-nowy projekt. Przede wszystkim robię na nowych drutach Hiya-hiya, które różnią się od KnitPro (moich poprzednich) przede wszystkim tym, że żyłka jest obrotowa i nic mi się nie kręci i jest o wiele przyjemniej drutować. A dlaczego stary-nowy projekt, ponieważ mniej więcej koło grudnia ubiegłego roku zarzuciłam robienie szala na rzecz tysiąca innych pomysłów. Kiedy na początku września postanowiłam do niego wrócić okazało się że nie pamiętam na czym skończyłam, ciężko doliczyć się czegokolwiek bo moja inwencja twórcza była tak twórcza że lewa z prawą prawa a lewą stroną się mieszały. Więc męskim postanowieniem rozprułam 3/4 zrobionego szala i zaczęłam od nowa - z przyrzeczeniem, że nie odłożę zanim nie skończę (nie odłożę na tak długo jak poprzednio). I tak mam na razie tylko kilka rzędów:


Marzenie też do przodu ale tu stanowczo mniej widać postęp ponieważ cały czas wyszywam tylko pierdylionem odcieni zieleni - ale jestem dobrej myśli, że niebawem dotrę do większej ilości innych kolorów.


Dziękuję za Wasze odwiedziny :)
M.

2 września 2013

... jestem nienormalna ...

... a może po prostu normalna inaczej? Wolno i mozolnie Marzenie się posuwa do przodu, a ja zakochałam się od pierwszego wejrzenia w pewnym samlpelrze. I jak to z miłościami od pierwszego wejrzenia musiałam już i teraz zacząć. 

Wymiary gotowej pracy 340 x 340 krzyżyków, czyli na moim materiale to wychodzi około 45 x 45 cm (trochę duże).
Na szczęście  moje zbieractwo robótkowe w takich właśnie sytuacjach okazuje się zbawienne - bo wystarczyło zajrzeć do odpowiedniego pudła i wyciągnąć idealny do tej pracy materiał - Zweigert 40 ct. Newcastle Linen Flax (robię 2x2 nitki a krzyżyk wychodzi ciutkę mniejszy niż na kanwie 18ct.). Od razu założyłam, że mój sampler będzie robiony cieniowaną nitką i że będzie wisiał w przedpokoju - więc zaglądając do innego pudełka wybrałam dwa rodzaje muliny cieniowanej: ThreadWorx Overdyed Floss nr 1138 oraz DMC 4030



A oto co dzisiaj w ciągu kilku godzin udało się wydziubać, niestety nie obyło się bez prucia bo drobny to jest splot i jeszcze mózg nie przyzwyczaił się, więc i o pomyłki było nietrudno. Oczy też zaczęły się buntować. (przepraszam za słabą jakość zdjęć ale prawie noc mamy, obiecuję następne będą lepsze). 
z lampą

światło sztuczne
p.s.  Bardzo dziękuję Małgosi (Margaret) za wzór i pomoc przy wymiarach.

 M.

31 lipca 2013

… z przebojami do przodu …

Bo cóż to za życie jak nie ma kilku kłód pod nogami. Tak, tak piję do swojego olbrzyma którego musiałam zaczynać raz jeszcze. O przygodzie pisałam tutaj. Wyszywanie na nowej tkaninie idzie trochę wolniej bo przecież jest drobniejsza. Nie za bardzo orientuję się w którym miejscu obrazka jestem ale tak pi razy oko mniej więcej tu:


Próbuję i uczę się techniki parkowania, na podstawie filmików zamieszczonych gdzieś tam przez Joasię. No nie powiem ma to swoje plusy, bo zostawianie nitki tak gdzie powinien się zacząć następny krzyżyk o tym kolorze jest sprawniejsze niż zakańczanie jej. Niemniej jednak niezbyt przypadały mi do gustu wszechobecne nitki. Ale też zauważyłam, że jeśli odpowiednio poruszam się po schemacie to mogę w miarę unikać nitkowej egzystencji na hafcie. Tym razem staram się wyszywać dziesiątkami (a raczej setkami bo kwadrat ma 10x10 krzyżyków) oczywiście nie trzymając się tej zasady bardzo ściśle. I co mogę powiedzieć – stanowczo ten system wyszywania porządkuje pracę, łatwo mi odznaczyć na schemacie to co już zostało wyszyte, żeby nie pogubić się na zasadzie „a gdzie ja teraz jestem”.


Obecnie jestem u siostry i to że codziennie muszę rozkładać swój majdan wyszywankowy trochę zniechęca mnie to krzyżyków ale, ale jestem dzielna i nie poddaję się starając się postawić kilka krzyżyków dziennie :) Już mi się tęskni żeby coś konkretnego się ukazało, no ale na to trzeba jeszcze będzie chwilę poczekać.


M.

30 czerwca 2013

... wygrane ...

Ostatnie tygodnie oprócz tego, że były bardzo dla mnie ciężkie, bo czasami bywało tak że w połowie schodów do mojej pracowni miałam ochotę usiąść i ryczeń z niemocy i braku sił na cokolwiek. Ale były to też tygodnie, kiedy zdarzyły się magiczne dla mnie rzeczy. Aż nie wiem od czego zacząć :)

Może od tego co dało mi największą radość, ponieważ najpierw ściągnęło ze mnie potężny, niezrozumiały dla mnie stres i nieopnowane zachowania mojego ciała w obliczu stresu, które mnie przerażały. Zdałam wreszcie prawo jazdy. I moja radość z tego powodu jest wielka!!!


Pamiętacie dawno dawno temu w okolicach września pisałam o mereżce do konkursowej sukni Modrzejewskiej.


Otóż chcę się Wam pochwalić i wyrazić moją wielką dumę - Paweł zajął drugie miejsce w konkursie na rekonstrukcję sukni Heleny Modrzejewskiej. Więcej informacji znajdziecie u Pawła na fejsie tutaj. Tu oczywiście pokażę również fotki wykonane, na gali rozdania nagród w Pałacu Wilanowskim, na wystawę do obejrzenia na miejscu w Wilanowie serdecznie zapraszam - bo warto zobaczyć na żywo.






Warto zwrócić uwagę, że cały rekonstruowany strój składał się z kilku części z bielizny, która w tamtym okresie była dosyć obszerna - pantalony, koszulka oraz gorset (to wszystko Paweł też musiał uszyć), oraz sama sukienka, a dokładnie garsonka (chyba) bo składająca się z góry z kołnierzem i pelerynką wykonaną techniką koronki klockowej oraz spódnica, która na dole ma kilkanaście metrów taśmy mereżkowej (taśma ta oczywiście w górze stroju w wielu miejscach również jest zastosowana). Niesamowita rzecz!!

Jakiś czas temu wzięłam udział w konkursie organizowanym przez sklep makatka.pl na pracę patchworkową. A dowiedziałam się o nim z bloga Agnieszki. Szczerze powiedziawszy nie liczyłam na wiele, bo jakoś samoocena się gdzieś chyba zapodziała, ale kiedy dowiedziałam się że moja narzuta zajęła pierwsze miejsce podbudowałam się megastycznie (tak tak wiem że nie ma takiego słowa). Mowa tu o narzucie, którą pokazywałam tutaj. W momencie dotarcia do mnie informacji o wygranej nawet nie pamiętałam jakie są nagrody (bo zupełnie nie nastawiałam się na nie trlalalala). Ale w ciągu tygodnia przyszło ogromne pudło


w którym były takie oto cuda







Mam już kilka planów zwłaszcza na ten duży zestaw materiałów - powstanie z nich narzuta dla mojej kochanej Sylwusi - siostry. Druga na razie się nie upomina uf uf (jak znam życie do momentu kiedy to przeczyta :))

I na koniec zaskoczenie bo napisała do mnie redakcja lubimyczytac.pl z propozycją przysłania mi przez wydawnictwo Znak, trzeciej części trylogii Anny Ficner - Ogonowskiej "Zgoda na szczęście". O pierwszej części pisałam tutaj (dzisiaj linkowy post :)). Czytam zawzięcie i mam banana na twarzy, że takie rzeczy przychodzą do mnie, bez proszenia zakładania specjalnych recenzenckich blogów.

tak wygląda książka wysyłana przed sprzedażą


Zaczynam wakacje (dosyć długie) więc jednym z moich pierwszych urlopowych postanowień jest ... tak, tak pisanie regularnie bloga, bo pomysłów na posty bardzo dużo.

Cieszę się że jesteście.
M.

28 czerwca 2013

... Bloglovin uwaga ...

Ważna rzecz o której nie wiedziałam wcześniej - a mianowicie korzystając z bloglovina a dokładnie przechodzić z niego do kolejnych blogów na liście trzeba zrobić następującą rzecz aby nasze komentarze znalazły się na BLOGERZE a nie na bloglovinie:

  

Należy skasować krzyżykiem po prawej stronie pasek bloglovinu (czyli jakby nakładkę), aby komentarze zostawały na blogu a nie gdzieś indziej. Przynajmniej mi na tym bardzo zależy, żeby słowa od Was do mnie szły na bloga a nie gdzieś w eter.

Dzięki Joli jeszcze jeden sposób na zupełne zlikwidowanie tej ramki:
Na swoim koncie Bloglovina: Settings -> na samym dole pod 'Other' zmieniamy opcję za The Bloglovin' frame na: "I don't want the frame" -> Save settings

Mam nadzieję że pomogłam :)

M.

27 czerwca 2013

... zabierają nam ...

Być może już wiecie - ale przypomnieć nie zaszkodzi. Od pierwszego lipca nie będzie działała usługa na blogerze dotycząca obserwowania blogów, a tym samym będąc w panelu sterowania nie będzie nam się wyświetlała lista nowych postów z naszych ulubionych blogów. Oczywiście jak każda taka zmiana są plusy dodatnie i plusy ujemne takiej sytuacji. 
Plusy ujemne to to, że trzeba będzie się uczyć korzystać z czegoś innego.
Plusy dodatnie to to, że będzie można wreszcie obserwować więcej niż 300 blogów i nie kombinować jak zrobić, żeby jednak tych obserwowanych było więcej :)

Ja testuję właśnie dwa zastępcze cosie:
BLOGLOVIN http://www.bloglovin.com/, który na razie bardziej mi podchodzi, rejestracja i importowanie obserwowanych blogów ze swojego czytnika obecnego (który ma zniknąć 1 lipca) jest bardzo prosta i intuicyjna.
FEEDLY http://cloud.feedly.com/#latest też dosyć szybko można sobie założyć tam konto i ściągnąć obserwowane z czytnika.

Jeśli będziecie mieli takie, życzenie możecie za subskrybować mój blog poprzez przyciśnięcie tego dużego błękitno - białego przycisku po prawej stronie na górze.

p.s. już niedługo wracam do regularności :)


M.

12 czerwca 2013

... właściwie nie wiem ...

Właściwie nie wiem jak się czuję z tym o czym Wam zaraz napiszę ... może pod koniec wpisu mi wyjdzie.
Otóż jak już wiecie że porwałam się za mega obraz w moim świecie nazywany "Marzeniem", po 25 godzinach wyszywania i postawieniu kilku tysięcy krzyżyków zaczęłam mieć wątpliwości. Dotyczyły one tego, że na 20ct aidzie wyszywałam jedną nitką i czy aby jak dojdę do ciemniejszych obszarów nie będzie badziewnych prześwitów. 


Pierwsze takie wątpliwości zignorowałam i wyszywałam dalej. Ale jak nie wyszywam to czasem zaglądam na grupy miłośników HEADów i tam zaobserwowałam że dziewczyny na tej wielkości aidy wyszywają dwoma nitkamia ... aaaaa zaczęło mi uwierać coraz bardziej. Pewnie pojawia się teraz pytanie - "ale co nie sprawdziła tego wcześniej" - oczywiście, że sprawdziłam używając bordowej nitki - więc dosyć ciemną, nie mam pojęcia czy jednak to był za jasny kolor czy moja wielka chęć już zaraz rozpoczęcia wyszywania przysłoniła mi obiektywny ogląd sytuacji - nie mam pojęcia. W każdym razie postanowiłam wziąć najciemniejsza nitkę w zestawie i spróbować raz jeszcze no i cóż wyszło jak widać - jedna nitka przy ciemnym kolorze, którego sporo jest we wzorze, nie jest wystarczająca do pokrycia. Wyżej są też krzyżyki dwoma nitkami - żeby zobaczyć różnicę.


Tak że nadeszła decyzja co robię dalej, jak pewnie możecie sobie wyobrazić, ogarnęła mnie rozpacz na samą myśl o tym że miałabym wypruć to co wyszyłam. Od razu miałam wizję rzucenia obrazka w kąt i omijania go szerokim łukiem. Postanowiłam jednak zadbać o swoją psyche oraz o dobre nastawienie do obrazka i zmieniłam materiał. Doszłam do wniosku, że zacznę jeszcze raz wyszywać tym razem na luganie 25ct, na której stanowczo i po kilku testach można wyszywać jedną nitką. Tamten zaczęty materiał postanowiłam pierwotnie wykorzystać do ciut mniejszego obrazka, tak żeby to co już zapełnione odciąć po prostu.
I tak oto jak w Dniu świstaka, znowu zabrałam się za wyliczenie materiału, przygotowanie go, pokratkowanie tu i ówdzie i zabrałam się dzisiaj do wyszywania. Żeby nie był zgrzytów zaczęłam w innym miejscu niż poprzednio i cóż wyszywanie na luganie to czyta przyjemność, mimo iż krzyżyki są mniejsze to pięknie się układają, a sam materiał nie jest tak pieruńsko sztywny jak aida. I przypuszczam, że już do niej nie wrócę, nie ma sensu marnować sobie takiego komfortu pracy jaki jest z luganą.


I teraz wróćmy do postawionego na początku pytania - jak mi z tym wszystkim jest? O dziwo jakoś szczególnie zła nie byłam, a teraz nawet uważam że świetnie się stało że to tylko 25h i tylko kawalątek wyszytego obrazka poszło no straty. A za to odkryłam, ponownie - bo to przecież nie pierwszy raz - że materiał na którym się pracuje bardzo ale to bardzo wpływa na jakość tej pracy.
Reasumując resetujemy to co było i zaczynam Marzenie od nowa :) Trzymajcie kciuki i bądźcie ze mną proszę :)

M.

30 maja 2013

... nielada wyzwanie ...

Jakiś czas temu pytałam Was, który obrazek do wyszywania wybralibyście na moim miejscu. Tak jak podejrzewałam zdania były różne, bo i każdy z moich czytelników inny jest (odkrycie godne oklasków sic!). Rozważając wszystkie za i przeciw, za wyborem tego właśnie obrazka zaważyły dwa fakty: znalezienie idealnego miejsca w domu na powieszenie go po latach wyszywania hihi, po drugie może najważniejsze tyle się dzieje w tym obrazku, że ciężko będzie się z nim nudzić - a ja nudy nie trawię i zwalczam w przedbiegach.


Także postanowione - wyszywam obrazek Tarot town autorstwa Ciro Marchetti z firmy HEAD. Wzór liczy sobie 98 stron (bo zdecydowałyśmy się z Agą kupując go kupić większą wersję, dzięki czemu nie musiałam dodatkowo powiększać fragmentów schematu). Samo przygotowanie schematu, odpowiednie jego oznaczenie i wybranie potrzebnych mulinek zajęło jakieś 4 godziny.
Przy okazji (tego nie liczę do wymienionego czasu) zrobiłam porządny spis swoich mulinek, w ekselu z opisem gdzie ile i tak dalej. Ja nie wiem dlaczego po tylu latach wyszywania dopiero na to wpadłam - takie zarchiwizowanie nitek jest świetne i jak szybko znachodzi się tę, którą się właśnie potrzebuje ...


Wspomniałam wyżej o oznaczeniu kartek schematów. Tak koło 95 kartek samego schematu to nie lada wyzwanie w ogarnięciu tego wszystkiego, tym bardziej, że nie zamierzałam zacząć z któregoś rogu i lecieć po kolei. Celowałam od razu w środek, żeby trochę z kolorami poszaleć od razu.


Musiałam więc odpowiednio oznaczyć poszczególne strony schematu i żeby było łatwiej się z nim potem odnaleźć włożyłam do teczki z przegródkami.


Jeśli chodzi o tkaninę, na której wyszywam to Aida 20 z pomalowaną od razu kratką co 10 krzyżyków. Niestety tkanina była tak sztywna że nie dało się jej używać. Musiałam wypłukać trochę ten piiiiii krochmal z niej, co niestety spowodowało rozbielenie wyżej wymienionych kratek. Ale mniej więcej widać, pomagam sobie mazakami spieralnymi czy ołówkiem. Wyszywam jedną nitką i jest to niesamowita wygoda.


Jak widać obrazek będzie miał pokaźne rozmiary - około 70/90, doliczając do tego zapasy materiału to daje sporych rozmiarów płachtę, która (już to wiem) będzie się bardzo brudzić (czy u Was też drewniany tamborek tak brudzi?)
No i przejdźmy do ad remu, jak zwykła mówić jedna z moich ulubionych pisarek, samo krzyżykowanie zajęło mi do tej pory 12 godzin. Eksperymentuje z różnymi metodami podejścia do ogarnięcia wzoru, co widać po wyszytych płaszczyznach, najpierw zajęłam się jednym obiektem, potem zaczęłam próbować wyszywać kratkami 10 na 10 krzyżyków ... nie jestem jeszcze do końca przekonana jak będę dalej pracować :)


A jak Wy wyszywacie takie duże obrazki??

p.s. Dziewczyny na grupach HEADowych wyszywają kilka obrazków naraz żeby nie było nudnawo, a że ja nudę w przedbiegach pacyfikuję to już mam wydrukowany ten wzór. Na razie jedynie wydrukowany.



M.