... i kolorowo mi. Przynajmniej na gruncie robótkowym, może i przeniesie się na inne sfery ta kolorowość. Ale co tam do rzeczy. Zakochałam się od pierwszego wrażenie w tak zwanym "diamond cross stitch", cudo, którego zawsze chciałam spróbować, gdzieś kiedyś kilkukrotnie obiło się o uszy, a teraz zobaczyłam to u koleżanki blogowej i postanowiłam spróbować. Dostałam namiar na Chińczyków i dawaj wybierać co bym chciała, na szczęście nie było to zbyt trudne, bo akurat u tego sprzedawcy większość przaśnych i nie w moim stylu obrazów było. Trafiłam za to na obraz na podstawie dzieła mojego ulubionego malarza Leonida Afremova:
Zamówiłam i czekałam, myślałam że ponad miesiąc zejdzie a tu niespodzianka - po półtora (nie półtorej) tygodnia przyszła przesyłka. A ja akurat nie mogłam się nią od razu zająć bo miałam inne ciekawsze zajęcia.
No ale i na to przyszła pora. W skład zestawu wchodziły diamenciki w 68 kolorach:Każdy diamencik ma około 2 mm:
Poprzerzucałam jej do strunowych oznaczonych woreczków (kolory diamencików takie same jak kolory mulin DMC) i posegregowałam je numerami żeby jakoś ogarnąć to wszystko:
W zestawie jest pęseta i pojemniczek jeden jedyny na trzymanie używanych w danej chwili diamentów (nie przydatny dla mnie za bardzo). No i jest oczywiście obraz:
Sam obrazek ma 40 na 50 cm plus margines jak widać. Na marginesie jest legenda kolorystyczno obrazkowa:
Którą sfociłam i wydrukowałam żeby nie rozwijać za każdym razem dołu obrazka. Sam schemat jest bardzo czytelny:
Wszystko jest wydrukowane na takim jakby plastikowym płótnie i zakryte taśmą obustronnie klejącą, do której to przykleja się diamenciki. Wszystko zalatuje chińskim butaprenem więc doznania węchowe są zacne, na szczęście tylko przez moment po odklejeniu kawałka folii zabezpieczającej.
Bo wspomnianą wyżej wartswę ochronną odkleja się po kawałku (po prostu odcinam kawałek po kawałku. Ja jednego dnia (może 3 godziny bo na więcej plecy nie pozwalają, bo jak się domyślacie pozycja przy tych maleństwach nie jest najwygodniejsza i najzdrowsza) zrobiłam tyle:
I cóż mogę powiedzieć, chyba bardziej upierdliwa to robota niż nawet najmniejsze krzyżyki (pewnie dlatego że do krzyżyków przyzwyczajona jestem), ale sprawiająca dużo frajdy. Kolory diamencików są intensywne i jeszcze ich szlif daje efekt przestrzeni. Trzeba pilnować, żeby nie łapać skosów i dociskać co jakiś czas odpowiednio diamenty do siebie. I tak jeden za drugim pęsetą lecimy do przodu, mając często pojedyncze symbole obok siebie.
Na zdjęciu wyżej widać mój wynalazek, znaczy udogodnienie mojego pomysłu z zastosowaniem origami. Robię malutkie pudełeczka z kartek do których przesypuję koraliki które obecnie są mi potrzebne, dzięki temu nie muszę za każdym jednym czy dwoma diamentami otwierać strunówek. Docelowo wszystkie kolory będą w takich pojemniczkach. Jakbym składała majdan łatwo je złożyć i schować do pudełka.
M.