Znowu okazało się jak bardzo w naszym kraju jesteśmy do tyłu – przynajmniej w temacie naszych hobbystycznych gadżetów. I ja już sama nie wiem czy to my jesteśmy hej do przodu czy o co chodzi… . Skąd te przemyślenia? Otóż wybrałam się wczoraj „na miasto” w Cantenbury (UK) – taka mała mieścinka turystyczna, w której moja kochana siostra postanowiła zamieszkać z rodziną. Obrałam azymut przede wszystkim na moją ulubioną pasmanterię, w której miałam nadzieję znaleźć różne fajne nitki do needlpointa – jeszcze 1,5 roku temu był tam duży wybór krenika i innych mniej lub bardziej włochatych nitek do haftu. Zachodzę, a tam haftowane akcesoria wciśnięte w kąt, z nici do wyboru jedynie mulina dmc, a pozostała powierzchnia sklepu zajęta przez materiały, maszyny i gadżety do patchworku – eeee. Bo Angielki zachorowały na szycie - to proszę bardzo my wam udostępnimy do tego niezbędne materiały. W drugiej pasmanterii podobnie. I to nie tak że trzy materiały do wyboru tylko całe bele w kolorach tęczy i o wszelakich deseniach, do tego tłuste ćwiartki zestawy malutkich kawałków i tego typu rzeczy o których my Polki wiemy z sieci – bo u nas kilka raczkujących sklepów internetowych a tu w małym miasteczku dwa (mi znane) wyśmienicie zaopatrzone w materiały sklepy – i gdzie tu sprawiedliwość. W zwykłych sklepach z prasą również gazet bez liku na ten temat. I kurde znowu mi się zrobiło żal bo dlaczego jest taka sprawiedliwość, dlaczego ja muszę płacić z przelicznikami walutowymi i z kosmicznymi często kosztami przesyłki kiedy wszędzie indziej na świecie babeczki mają do tego dostęp praktycznie od ręki i to z możliwością „pomacania”. Ehhh no to się pożaliłam znowu.
Przy zakupach materiałowych zakupiłam też guziki maści różnej a przede wszystkim bardzo niestandardowej u nas wielkości – są takie które mają po 3 mm :) i są przesłodkie. Wprawdzie sprzedawane są w działach ze skarpowymi gadżetami – ale kto mi broni przyszywać je do rzeczy które powstaną na maszynie – mam nadzieję niebawem :).
Któraś z Was pisała ostatnio o chomikowaniu – chyba Ania Arkadija – tak tak ja też mam tą chorobę i aż czasami się sama z siebie śmieję – no ale co ja na to poradzę, nie chcę się z tego leczyć o!


Zaparłam się i skończyłam kota. Jak wspominałam w poprzednim poście drażnił mnie z deka materiał no ale udało się i można zacząć następnego i dzięki temu przybliżać się do końca projektu. Ehh ja mam nauczkę żeby nie ładować się w tak skomplikowane wzory – bo wbrew pozorom koty są wielokolorowe (kilkanaście w każdym miesiącu) i mają dobijające backstitche – wiem wiem powtarzam się ale czasem muszę ; ).
M.