30 sierpnia 2009

… tadam …

Sama nie mogę jeszcze w to uwierzyć, ale skończyłam obrus – czyli udało mi się zrealizować mój plan. Nieskromnie mówiąc jestem z siebie dumna (zwłaszcza jeśli chodzi o realizację planu aczkolwiek obrus też niczego sobie wyszedł. Poniżej jako taka fotka przed wypraniem i prasowaniem (mam nadzieję że wszystkie te plamki brudu które się na nim zadomowiły szybko się wyprowadzą).
Z mereżką nie było tak trudno, przydały się książki ze ściegami kupowane, wydawałoby się bez sensu, a tu proszę przydały się i to jeszcze jak. Najpierw zaczęłam robić tak normalnie mereżkę, ale było to w moim odczuciu bardzo niewygodne. Spróbowałam więc tamborka i mimo, iż trzeba było często go przesuwać, o wiele szybciej, sprawniej i ładniej wychodziła mereżka. Tak więc jeden wieczór wszystkie brzegi zrobiłam. Postanowiłam, że zostanie jednostronna, bo po pierwsze podoba mi się tak a po drugie już bardzo chciałam zakończyć prace wykończeniowe. Na fotce: jak naciągałam brzeg na tamborek, u góry jest lewa strona mereżki, na dole jak wygląda po prawej.

Teraz męczę koty RR i robię przygotowania i przymiarki do needlepointa (p.s. czy ktoś dysponuje gazetami „Needlepoint now”?
M.

27 sierpnia 2009

… dlaczego? …


Dlaczego wszystko co dobre szybko się kończy, aaaa ja tak nie chcę, koniec wakacji, koniec urlopu trzeba będzie wytrzymać kolejny rok szkolny. Wprawdzie udało mi się akumulatory naładować na maksa, ale nigdy nie wiadomo na ile starczą. I z tej okazji chciałam zamieścić tekst, pod którym podpisuję się wszystkimi kończynami, tekst dedykuję wszystkim tym, którzy uważają, że każdy nauczyciel jest szczęściarzem, iż wykonuje taki a nie inny zawód bo … . Tekst pochodzi z tej strony.

40-godzinny tydzień pracy
„Dajcie mi 40 h tydzień pracy... zlikwidujcie mi kartę nauczyciela..... bardzo was proszę.... będę naprawdę szczęśliwy. Proszę was abym był zatrudniony normalnie... Już wyjaśniam dlaczego:
1. Pracowałbym sobie od 7-15 no nawet pal licho od 8-16.
2. po 16 pier.... bym drzwiami i miał wszystko w 40 ...nie, zaraz nie w 40 ale w 4 literach..
3. Kategorycznie odbierzcie mi wychowawstwo i sami sobie wychowajcie swoje "pociechy", a nie żebym ja musiał nadrabiać braki wychowania waszych pociech. Walczyć z ich lenistwem i bezczelnością. Tym, że nawet o własną higienę nie potrafią zadbać, bo w domu nie powiedziano im, że trzeba się wykąpać czasem i że nie wystarczy codziennie świeży żel na włosy dać albo "tapetę" na twarz...
4.(…) z tym punktem nie do końca się zgadzałam więc wykropkowałam
5. Zabierzcie mi te ferie i wakacje.... ja chce te dni wolne wziąć wtedy, kiedy będzie mi to na rękę. Ja też chce pojechać po sezonie do ciepłych krajów za małe pieniądze, tak jak kilku moich uczniów przynosząc zwolnienie lekarskie na jakaś wymyślona chorobę, a sami opaleni na heban.
6. Wszelkie sprawy to nie na mieście czy wydzwaniając po 21 na domowy numer z książki tel. bo wtedy to bym już był po godzinach pracy.
7. Szkolenia i kursy, rady i inne "przywileje" nie popołudniu każdego tygodnia, ale w godzinach pracy a jak nie to proszę extra za nie zapłacić.
8. Na konkursy przedmiotowe, niech rodzice przygotowują sobie prywatnie i niech zawożą sobie sami własnym a nie nauczycielskim samochodem.
9. Dyskoteki, wycieczki i wszelkie imprezki to proszę do 16 i z tych imprezek odbiór osobisty rodziców, nie żebym ja się martwił czy dziecko ma czym wrócić do domu i czy może ja mam go odwieźć.
10. Mogę pracować do 65 roku życia, a co tam...dam rade...tylko teraz płaćcie mi tak jak należy... nie chce zarabiać 200-300 zł więcej od sprzątaczki ( z nauczyciela zawsze można zrobić "konserwatora powierzchni płaskich...odwrotnie to już nie tak prosto") ”

p.s. skończyłam mereżkę, bardzo podoba mi się taka tylko z jednej strony a jeszcze bardziej podoba mi się perspektywa że już tylko pranie i prasowanie zostało :) . Niebawem słów kilka finiszu napiszę.
M.

25 sierpnia 2009

… wykańczanie …

Dzisiaj były wyścigi co kogo wykończy, a zawodnikami w tej zacnej dziedzinie byłam ja – nie za bardzo zaawansowana w pracach wykończeniowych brzegów obrusu oraz obrus z pomocnikami w postaci szpileczek. Zawody odbywały się od samego rana, organizatorzy po zapoznaniu uczestników (czyt. mnie) z zasadami przygotowania obrusu do mereżki rozpoczęli zawody. Z drżącymi rękoma podeszłam do rywalizacji, obrus natomiast niewzruszony nic sobie nie robił z zadania (by się wydawało na pierwszy rzut oka). Ale to była stanowczo błędna interpretacja jego (obrusa) zachowania bo skubany wiedział co robi układając się od samego początku prawą stroną ku górze, ja natomiast i tak zestresowana zawodami podkładania i tego żeby nie pociąć materiału w niewłaściwym miejscu, nie zajarzyłam, że nie podkłada się obrusu na prawą stronę tylko wręcz przeciwnie. Zawody trwają ja pieczołowicie najpierw wyciągnęłam odpowiednie nitki z całego obwodu obrusa (tu jeszcze prawa czy lewa strona było wsioryba), potem szpileczkami zamocowałam brzeg, żeby szybciej fastryga poszła. Zawody trwają od jakichś 2,5 godziny już, kiedy nagle orientuję się, że obrus zrobił mnie w konia układające się prawą do góry, bo przecież nie mogę tak go podłożyć więc półtoragodzinna rywalizacja poszła się czesać, trzeba było cofnąć się do punktu wyjściowego: zakładania, szpileczkowania i fastrygowania, no i znieść dziki chichot satysfakcji obrusa, że udało mu się zrobić mnie na szaro. Po następnej godzinie zawody zostały ukończone. W związku z wielkim moim zaangażowaniem w całą akcję i intensywną rywalizację z obrusem (zwłaszcza przy szpilkowaniu brzegów) odnotowane zostały straty na ciele (na szczęście umysł ocalał przypadkowo) – pokłute udo, w które zostało zaatakowane pomocnikami obrusa – znaczy się szpileczkami (dowód fotograficzno obdukcyjny poniżej).
Reasumując, pomimo wysiłku fizycznego (napięte plecy) i psychicznego (bo pruć było trzeba), dziur w udach i krwi, która się przy tym polała również, ogłaszam, iż zwycięzcą tego etapu rywalizacji jest …. tadam …. oczywiście że ja (ktoś myślał inaczej??).


M.

23 sierpnia 2009

… w kolorach natury …

Ale zanim o naturze to muszę się pochwalić, że skończyłam właściwe wyszywanie obrusu, czyli dokończyłam środkowy wzór. Została mi jeszcze mereżka i opanowanie „na brudno” robienia ładnych rogów. Okazało się, iż kupowane do tej pory książki o ściegach i innych takich są w pewnym momencie bardzo przydatne – bo nie dość, że o podkładaniu obrusu w nich znalazłam to i przypomnienie ściegu mereżki jest : ). Więc pewnie jutro z drżącymi ręcyma powyjmuję nitki i przynajmniej zrobię rogi. Zastanawiam się czy zrobić mereżkę tylko w dolnym rzędzie czy w górnym też, w związku z tym że nie chciałabym przedobrzyć to zobaczę w trakcie jak się sprawy mają i wyglądają.
Dzisiaj już chyba ostatnia część opowieści urlopowych – poświęcona roślinkom. Były piękne, zdjęcia nie oddają wszystkiego co widziałam. Największe zaskoczenie i zachwycenie powodowały rośliny, które u nas widujemy jedynie w doniczkach. Przechodząc pod jednym wielkim fikusem szczęka nam opadła, jak sobie uświadomiliśmy że to nasz doniczkowy kwiatek, podobnie z kaktusami i jukami, które standardowo rosły przy ogrodzeniach w ogródkach. W ogóle Majorka zachwyciła mnie kolorowymi kwiatami, tam większość krzaków kwitło na piękne róże, fuksje czy biele – niestety w sierpniu już w fazie przekwitania – ale co się musiało dziać w czerwcu – ahh.
A co fauny to w miniparku przy plaży były gołębie i … papugi w zastępstwie wróbli – znacznie głośniej dziamdziają niż elemelki.

M.

22 sierpnia 2009

… kamienie …

Od kilku lat jak tylko jestem nad morzem zbieram kamienie – dla przyjaciółki, która ma fajnie zrobioną łazienkę z kamieniowymi elementami, a że morskie kamienie są najfajniejsze to między innymi ja jej zbieram. No i muszę nieskromnie powiedzieć, że największy wkład mam w tych jej kamieniach łazienkowych. No ale do rzeczy, na Majorce też kamienie zbierałam, mój bagaż utył tym samym o jakieś 2 kilogramy. No i kiedy przyjechałam do domu zajrzałam do torby z kamieniami przeraziłam się – wszystkie były szaro białe, a przecież wyjmowałam z wody takie piękne kolorowe, z żyłkami – o wiele ładniejsze niż nasze bałtyckie. No więc niewiele zastanawiając się postanowiłam kamienie polakierować, najlepszym do tego medium okazał się specyfik utwardzający lakier do paznokci firmy Inglot. Otóż spowodował on, że kamienie jakby stały się mokre ale nie błyszczące, odzyskały swoją naturalną barwę – zajęło mi to kilka godzin i pół butelki tegoż preparatu, ale było warto bo po pierwsze kamienie piękne a poza tym zachwyt Uli – bezcenny :).


M.

20 sierpnia 2009

… hobbystycznie zaniedbywać się nie można …

I zgodnie z tą zasadą na urlop pojechałam zaopatrzona, na każdą sytuację kiedy można by było w spokoju poczytać czy też powyszywać.
Do wyszywania zabrałam kolejnego kota, który jest elementem kalendarza tworzonego w ramach zabawy organizowanej przez Melcie – czyli RR koty.


Wzór kalendarza firmy Heritage jest dosyć skomplikowany – mimo iż na pierwszy rzut oka wcale tak nie wyglądał, i myślę że w związku z powyższym mamy z dziewczynami lekki poślizg czasowy, ale prace wychodzą ślicznie. Pakując się na urlop koty zapakowałam do bagażu podręcznego (wszystkie inne zabójcze narzędzia w postaci igieł i obcinaczki poleciały w walizce – no wiecie bo co by było gdybym chciała utłuc hiszpańskiego pilota, bo na przykład … obiad był zimny), ponieważ oczywiście obleciał mnie strach, że bagaż zaginie i co wtedy z kotami – przecież nie są moje – więc są najważniejsze -lecą ze mną pod pachą (informuję że bagaż wbrew mojej wyobraźni nie zaginął). Na Majorce udało mi się wyhodować jedynie kwiatki, bo jednak więcej czasu spędzaliśmy napawając się widokami i smażąc skórę, ale zawsze to dumna właścicielka (Iza) tychże kotów może się chwalić że czerwcowe kwiaty hodowane w Hiszpanii :).



Jeśli chodzi o lektury zabrałam ze sobą dwie, jednak jedynie jedną skończyłam ,więc kilka słów o niej. Była to najnowsza książka Moniki Szwai „ Gosposia prawie do wszystkiego”.

Do tej pory wszystkie książki tej autorki bardzo mi się podobały - są lekkie, bardzo przyjemne, mają w sobie zawsze jakąś nutkę do pomyślenia i niesamowicie dobrze się przy nich relaksuję. Dlatego też Szwaja pojechała jako pewnik ze mną na urlop. I oczywiście absolutnie mnie nie zawiodła, czytałam ją wszędzie, poczynając od samolotu przez samochód kiedy podróżowaliśmy gdzieś dalej coś pooglądać, plażę jak widać na załączonym obrazku (niesamowite wrażenie kiedy siedzi się w ciepłej morskiej wodzie, która od czasu do czasu chłodzi falami i czyta się fajną książkę ahhh) skończywszy na tarasie przy zachodzie słońca.Polecam serdecznie! – zarówno książkę jak i jak i morską czytelnie.

Cała masa cukierkowych przydasiów tutaj - My paper art

I jeszcze jedno candy książkowe tym razem w Zaciszu wyśnionym ...

M.



18 sierpnia 2009

… nacieszyłam oczy…


Spełniałam marzenia – ale o tym to chyba już pisałam – ale co tam będę jeszcze jakiś czas przeżywać. Cudny czas spędziłam z mężem i szwagrami w Santa Ponca na Majorce – więc Ata – to rzeczywiście jak na moje doświadczenia był raj : ). Napatrzyłam się na piękną przyrodę (kolejna seria fotek przyrodnicza będzie właśnie), zobaczyłam turkusową wodę (poczułam ją i posmakowałam też – cholernie piecze w oczy i jest słona jak cholera), liznęłam mocniejszego słońca i odpoczęłam. Taka moja mała przygoda wakacyjna to była.
Teraz nadrabiam zaległości towarzyskie i zawodowe a robótki krzyczą do mnie aż uszy czasami bolą…

A na koniec moja ulubienica:
M.

16 sierpnia 2009

… w kolorze zachodu …



Zawsze sobie wyobrażałam, że taki urlop nie może się obejść bez zachodów słońca. Wprawdzie w tych wizjach słońce chowało się za horyzont morza tudzież innej dużej wody, a z mojego okna było widać górę, która stawała się horyzontem – niemniej jednak ferie barw rekompensowały brak wyobrażenia w rzeczywistości.Oglądając zachody na żywo, wydawało mi się że wszystkie są takie same – a tu niespodzianka - przeglądając zdjęcia jednak można zaobserwować pewne różnice : ), które próbowałam pokazać segregując je.
Robótkowo chwilowy zastój związany z powrotami i przystosowywaniem się do rzeczywistości, jutro koniec tego dobrego – obrus trzeba skończyć, no i kolejnego kota przekazać Meli (o kotach w którymś następnym wpisie).




M.

15 sierpnia 2009

… 3000 kilometrów …

Powroty bywają bolesne, ale nie tym razem. Poszło szybko i sprawnie, a jak wiadomo wszędzie dobrze ale w domu najlepiej. A w dodatku tyle do poczytania blogowych zaległości, i dwa wyróżnienia od koleżanek : ). Szkoda tylko że tu jest tak zimno (człowiek szybko do ciepłego się przyzwyczaja) no ale za to najukochańsze łóżko jest, w którym można się wyspać porządnie. Ja tak specjalnie tajemniczo piszę bo więcej opowiem jak już obrobię fotki, dzisiaj tylko tyle że droga powrotna liczyła sobie 3000 kilometrów.


Za wyróżnienia dziękuję serdecznie Krysi i Naili.


Szczerze powiem, że przekazałabym im je z powrotem – bo Krysia jest źródłem nieocenionych inspiracji i zawsze służy pomocą w niewiadomych robótkowych, a Jola nie dość że jest super kompanem do spędzania wolnego czasu to jeszcze tworzy piękną biżuterię, a najważniejsze że o swoich pasjach zaczęłam pisać :).
No dobra ale nie ma tak dobrze, żeby piłeczkę odbijać od tak sobie, więc wyróżnienie leci do:
Lilki - za zainspirowanie mnie nowym rodzajem haftu
Cerie - uwielbiam oglądać Jej misterne i kolorowe prace, zwłaszcza notesiki
Aty - uwielbiam Jej styl pisania o tym co robi, historie z życia wzięte podnoszą poziom humoru i często powodują łzy śmiechu.
M.

4 sierpnia 2009

… przed wyjazdem …



Nie udało mi się jednak zrobić całego środka, ale zostało mi dosłownie na 20 minut robienia więc i tak jestem zadowolona z realizacji swoich małych celów. Poniżej zdjęcia sprzed kilku godzin – teraz jest o jedno ramie więcej zrobione. Ale w związku z tym, że jutro z samego rana wyjeżdżam na urlop marzeń to musze obrus odłożyć na do powrotu. Ze sobą zabieram moje ukochane krzyżyki. Nie mam pojęcia dlaczego jeszcze o swojej pasji tu nie napisałam w sposób godny tej mojej miłości sobótkowej – obiecuję że się poprawię po powrocie.
Trzymajcie się dzielnie, piszcie dużo na swoich blogach tak żebym miała co czytać jak wrócę (chyba że będę miała dostęp do sieci tam gdzie będę ; ) ). Pozdrawiam serdecznie i do poczytania.



M.

2 sierpnia 2009

… efekt postanowienia …

W związku z różnymi wydarzeniami w moim życiu ostatnio znowu zaniedbałam obrus, a czas goni i to w dodatku nieubłagalnie, dlatego też postanowiłam sobie dzisiaj rano - nie ma że coś interesuje w sieci (na przykład linki o których wspominała Lilka w odpowiedzi na moje pytanie), nie ma że się nie chce i fajniej by było na przykład poczytać – muszę zrobić cały środek hardangerowy obrusu tak żeby na jutro zostawić ozdóbki kolorowe a po powrocie z wojaży zrobić mereżkę. No i mały sukcesik mam na koncie ponieważ zrealizowałam swoje postanowienie. I jestem z siebie dumna o!
Wyszywając uświadomiłam sobie, że ten obrus wcale nie ma 4 lat (znaczy nie robię go od 4 lat) tylko znacznie krócej bo od początku 2008 roku. Decyzja o nim zapadła w momencie, kiedy uświadomiłam sobie, że poprzedni - wiosenny obrus jest jeszcze na etapie, na którym daleko zostało do końca, a poza tym już mi się znudził i musiałam od niego odpocząć (znudził mi się ponieważ, jak widać na poniższych zdjęciach, ma bardzo monotonne ściegi wymagające wielu wyliczeń), no i po trzecie kumpela, której obrus robię urządziła swoje mieszkanie w kolorach, do których zieleń nie za bardzo by pasowała).
Tak więc jestem podbudowana uświadomieniem sobie, ze wcale nie jestem marudą obrusową, a przynajmniej niezaawansowaną : ).
M.