23 grudnia 2014

... odważyłam się ...

... a może nawet przeszłam na odpowiednią stronę mocy i odważyłam się w końcu na zrobienie pierwszego grubasa.


Najpierw była bluzka mojej siostry, która od zawsze bardzo mi się podobała ze względu na niebanalny zestaw kolorystyczny.


Dosyć szybko również dopasowałam w swojej wizji kolory do wzoru. Bardzo chciałam w tych kolorach zrobić naszyjnik Jolinki - o ten tutaj. Jola była tak kochana, że przerobiłam mi wzór pod moją ilość kolorów i mogłam zaczynać. 


Użyłam 7 kolorów matowych i błyszczących o różnym wykończeniu koralików TOHO 11. Sznur ma 20 koralików w obwodzi i nawlokłam kilka tysięcy koralików. Sznur ma lekko ponad 50 cm. 


I powiem Wam strasznie mi się robienie tych grubasów spodobało. A strach początkowo występujący w spowodowany był tym, że nie robiłam do tej pory ukośnikiem, ale pokonałam tego stwora :).

W środku delikatnie wypchałam go poduszką, znaczy tymi farfoclami co w poduszkach występują.


P.S. Piękna, długa szyja i dekolt należą do mojej siostry - Eli, natomiast inspiracji swoją bluzką dostarczyła siostra - Sylwia i taki rodzinny naszyjnik wyszedł :)

M.

16 grudnia 2014

... wydawałoby się ...

... wydawałoby się, że kawałek materiału 3 czy 4 centymetrowy, to ścinek do wyrzucenia. Nic bardziej mylnego jeśli chodzi o ciężki przypadki osób zajmujących się patchworkiem - do których się zaliczam. Bo ścinki trzeba gromadzić ... a nóż się do czegoś przydadzą :). 
I tak po raz kolejny przydały się i owszem te oto:


Do wykonania pocztówki metodą PP, czyli szycia na papierze. Szybka akcja od pomysłu do realizacji, wzór który był na mojej wish liście. I tak zaczęła powstawać róża.


Szyło mi się szybko, z większych i mniejszych skrawków i kawałków, kiedy przyszło do przepikowania, sięgnęłam do szuflady wyciągnęłam kawałek materiału, myśląc, że to końcówka bawełnianej ociepliny. Wycięłam, zaczęłam agrafkować i coś mi nie zagrało. Przyjrzałam się dokładniej tej ocieplinie i okazało się że to reszta polaru. Konsternacja ma była ogromna, bo nie chciało mi się przetrząsać szafy w poszukiwaniu czegoś innego. Raz kozie śmierć i pikowałam na polarze. I cóż efekt wyszedł bardzo fajny, odpowiednio miękki - same zalety przez czysty przypadek.


Końcowy wygląd pocztówki z przodu (przepraszam za jakoś zdjęć ale cały czas zapominam o wycieraniu obiektywu aparatu w telefonie, gdzie moje odciski palców rządzą):



I tył, z małą kieszonką na życzenia:


Pocztówka powędrowała do Ani z okazji pięknego jubileuszu 40 urodzin :)
M.

11 grudnia 2014

... trochę lata ...

Jejku jak ja dawno nie pisałam o szyciu, a szyję dosyć dużo jak na mnie ... no ale nadrobię obiecuję :)


Dzisiaj to co powstało z materiałów wygranych w konkursie ponad rok temu, o którym pisałam tutaj. Pokazywałam też rok temu (omg!) tutaj jak działałam z projektem i pierwszymi cięciami.
Do szycia fragmentów złożonych z małych kwadratów używałam rollona, który z tej samej kolekcji dokupiłam do wygranego zestawu (bo nie umiem przewidzieć czy starczy czy nie starczy materiału). No i niestety nakroiłam się bo jakoś tak wyszło w obliczeniach, czy może trudnościach w równym zszyciu (skutki pisania postu po pół roku od ukończenia projektu) - musiałam pościnać te piii ząbki. Coś sobie teraz przypominam, że te paski były krzywo poprzycinane od strony ząbków właśnie.


Na uszycie tej olbrzymiej narzuty (200 cm na 230 cm) miałam czas do maja 2014 roku. I udało się na styk, jeszcze zdążyłam obfocić ją u Krzysi w ogródku :). 


Także z przerwami narzutę szyłam ponad pół roku od pierwszego cięcia.
Teraz trochę matematyki:
- narzuta w środku składa się z 42 bloków,
- każdy blok to 11 kawałków różnej wielkości,
- w sumie 462 kawałki,
- dookoła jest około 564 kwadraty około 5 cm (już nie pamiętam),
- pikowanie zasadniczo po szwach, w granatowych bordiurach (tak to się nazywa?) pikowanki w serduszka.


Tu przed pikowaniem najlepiej widać jaki wzór chciałam uzyskać z zestawienia kolorów ciemnych i jasnych.


Jak to zwykle bywa najdłużej zajmuje pocięcie materiałów i przełamanie się, żeby zabrać się za kanapkowanie i pikowanie. Tym razem kanapkę robiłam w swoim rodzinnym mieszkaniu, w towarzystwie dwóch młodych skrzatów - pomocników.



M.

9 grudnia 2014

... ptaki jak konie ...

... tytuł wyjaśni się ciutkę niżej :).

Dostałam od Ani (Aniu dziękuję bardzo raz jeszcze) obrus z wstawką na haft, z kompletem nici i wzorem ptactwa. A że u mnie nie ma ani możliwości ani klimatu na obrusy postanowiłam, że będzie to fajny prezent teściowej. 
To jest ten taki mały 90 na 90 cm, wykonany w 100% z poliestru.
 

I powiem Wam, że jakoś od razu nie zorientowałam się co mnie czeka - krzyżyki to krzyżyki, ale jak zasiadłam do haftu to szczęka opadła. Ja chyba nigdy nie wyszywałam tak wielkimi krzyżykami. I cóż niby nie ma problemu w końcu duże jest łatwiej niż małe. Ale i palce jakoś inaczej pracowały, i ta grubaśna igła, i te dziury wielkie w materiale ... o matko ... . 


Także ptaki wyszły jak konie i zatęskniłam za moimi maluśkimi bibliotecznymi krzyżykami. 


Ale Biblioteka musi poczekać jeszcze chwilkę bo projektów w głowie masa, takich wiecie na już.
I to zajawka tego co będzie się działa w dojczlandii w czasie świąt i po świętach - będzie patchwork - koc składający się z 1200 kwadratów, po zszyciu będą miały 5x5 cm .


p.s. Przeczytałam świetną książkę "Zaginiona dziewczyna" i choć na początku szło jak flaki z olejem, to było warto! Książka nietypowo skonstruowana, zaskakująca, wciągająca i przerażająca zarazem. I nie przeraża krew czy inne takie bleee rzeczy a świadomość, że nigdy nie wiesz na kogo trafisz i jakie będą tej znajomości konsekwencje. POLECAM!


M.

14 października 2014

... owadzi nastrój ...

... tak dzisiaj oprócz pierwszego, porządnego, jesiennego deszczu przyszedł czas na zakończenie dwóch koralikowych ufoków. Ale zanim o nich to muszę to napisać - zakańczanie, wykańczanie prac koralikowych jest dla mnie swoistą katorgą. I nie wiem o co chodzi, bo praktycznie 90% rzeczy koralikowych, które tworzę albo nigdy nie zostaną wykończone, albo zostają wykończone bo długim czasie od ich rozpoczęcia. Może czyta mnie psycholog i coś by powiedział w tej kwestii? No tak czy siak trochę mnie to męczy, zresztą tak samo jak nieumiejętność dotrzymania słowa samej sobie (bo innym nie mam problemu żeby słowa dotrzymać), że będę pisała tu regularnie ... normalnie niereformowalna jestem.

Wróćmy do owadów, bo o nich mowa pierwszego mojego motyla już widzieliście, pisałam o nim tutaj, podniecona że udało mi się czegoś takiego dokonać, jak stworzenie skrzydeł motyla. Już w trakcie tworzenia tułowia (a pomogły mi w nim Danusia i Jola), postanowiłam że będzie to motyl samochodowy (i jak już zawiśnie zrobię fotkę), ponieważ najśliczniej wygląda pod światło i będę się nim zachwycać jak dynda przy lusterku - stąd widoczna na niektórych zdjęciach pętelka z koralików na której zaczepię gumkę taką do majtek hihi.



Drugi owad to motyl mniej kolorowy. Jakby jakiś biolog się znalazł to pewnie mógłby w nim rozpoznać ćmę. Tak więc motyloćma powstała na życzenie przyjaciółki i od samego początku miała być broszką. Samo robienie skrzydełek to wielka przyjemność, zwłaszcza jak się już opanuje brick stitcha, natomiast ogarnięcie samodzielnie tułowia to już takie łatwe nie było. Ale wydobywając z głęboko zakopanych pokładów cierpliwości i pokory oraz próbując pierdylion różnych tutoriali w końcu udało się rozpocząć, poszerzyć i zwęzić posługując się techniką cubic row.


I oczywiście nie obeszło się o skusze na sam koniec, nie zauważyłam że o czułki zahaczyła mi się w pewnym momencie nitka, oczywiście po prawej stronie - bo jakby inaczej, musiałam ją przeciąć, pogimnastykować się nad przerzuceniem jej na lewą stronę no i przykleiłam do koralików, żeby nie poszły inne rzeczy, które tą samą nitką były mocowane. A przy okazji oprócz przyszycia przykleiłam też agrafkę broszkową. 


Atak pięknie prezentują się na standardowej probówce - ku ogarnięciu ich wielkości.





****
Na koniec ogłoszenie parafialne - muszę wysprzedać swoją papierową biblioteczkę, trochę książek już poszło, ale całkiem sporo jeszcze zostało. Ceny są atrakcyjne po 10zł i 5 zł, jedna ostała się za 20 zł. Zachęcam do zajrzenia na stronę stworzoną specjalnie ku temu i aktualizowaną na bieżąco. 


wyprzedaż moich książek

M.

5 października 2014

... chain maille ...

nie, nie nie zaczęłam uczyć się obcych, egzotycznych narzeczy ...
od bardzo bardzo dawna chciałam spróbować techniki kółkowej, jednak zawsze wydawało mi się to tak skomplikowane, że i tak nie ogarnę. A poza tym oczywiście w Polsce nie da się uświadczyć najważniejszych elementów - czyli kółek. Ale jakoś pod koniec poprzedniego roku znajomy Krzyś, który też zapałał miłością do techniki namierzył dostawców, zajął się zakupami. I tak zaczęliśmy powoli bawić się techniką, ja wolniej On szybciej i z większym ogarnięciem tematu. I dzięki temu  mam Miszcza pod ręką :) Krzysiek prowadzi super blog, na którym tłumaczy i będzie opisywał meandry techniczne (których nie ogarniam) i inne takie. 
Ja zaczynałam od pojedynczych elementów, których nie ma sensu pokazywać, bo ja w przeciwieństwie do metodyczne Krzyśka po prostu robię na czuja :) Poniżej kilka bransoletek sprzed dobrych kilku miesięcy:

pierwsza - męska (choć wzór unisex)


kolejna to kwiecista


tą kocham bardzo z użyciem o-beatsów (takie koraliki) dlatego w różnych oświetleniach przedstawiona gwiazda ;)





 i klasyka, z męskim przeznaczeniem



I tu niespodzianka, powyższą klasykę możecie migaczem i Wy zrobić, ponieważ u Jolinki są gotowe zestawy z bardzo czytelnym tutorialem :) TUTAJ

M.

20 września 2014

... zechciało się jakoś ...

To tak zwany odskocznik od wielkoformatowych plam krzyżyków, które jeszcze przez jakiś czas nie będą nic przypominały. Nie wiem co mi strzeliło, żeby sobie zafundować takiej wielkości krzyżyki - nie powiem było męcząco, zarówno jeśli chodzi o trafianie w odpowiednie nitki to również przechodzenie kilkukrotnie igłą przez daną dziurkę.



Wyszywałam na Newcastle Linen Flax o rozmiarze 40 ct.


W moim przypadku nie dało się tego zbyt intensywnie dlatego zajęło mi to prawie cały tydzień. Dzisiaj skończyłam maczka, obkonturowałam , sfociłam przyłożyłam do wisiora i jakoś naszło mnie żeby jeszcze trochę podziałać. I tak powstały jeszcze dwa pączki.



A potem jak dla mnie stała się rzecz niewiarygodna - od razu wykończyłam wisior, przyklejając wypychając i doprowadzając do sedna sprawy. (moi znajomi wiedzą, że ja robótkę mogę skończyć, ale żeby wykończyć, oprawić to już jest dla mnie najcięższy etap tworzenia - i sama nie wiem dlaczego tak się dzieje :( ).

M.

20 czerwca 2014

... diamentowo ...

... i kolorowo mi. Przynajmniej na gruncie robótkowym, może i przeniesie się na inne sfery ta kolorowość. Ale co tam do rzeczy. Zakochałam się od pierwszego wrażenie w tak zwanym "diamond cross stitch", cudo, którego zawsze chciałam spróbować, gdzieś kiedyś kilkukrotnie obiło się o uszy, a teraz zobaczyłam to u koleżanki blogowej i postanowiłam spróbować. Dostałam namiar na Chińczyków i dawaj wybierać co bym chciała, na szczęście nie było to zbyt trudne, bo akurat u tego sprzedawcy większość przaśnych i nie w moim stylu obrazów było. Trafiłam za to na obraz na podstawie dzieła mojego ulubionego malarza Leonida Afremova:


Zamówiłam i czekałam, myślałam że ponad miesiąc zejdzie a tu niespodzianka - po półtora (nie półtorej) tygodnia przyszła przesyłka. A ja akurat nie mogłam się nią od razu zająć bo miałam inne ciekawsze zajęcia.
No ale i na to przyszła pora. W skład zestawu wchodziły diamenciki w 68 kolorach:


Każdy diamencik ma około 2 mm:


Poprzerzucałam jej do strunowych oznaczonych woreczków (kolory diamencików takie same jak kolory mulin DMC) i posegregowałam je numerami żeby jakoś ogarnąć to wszystko:


W zestawie jest pęseta i  pojemniczek jeden jedyny na trzymanie używanych w danej chwili diamentów (nie przydatny dla mnie za bardzo). No i jest oczywiście obraz:


Sam obrazek ma 40 na 50 cm plus margines jak widać. Na marginesie jest legenda kolorystyczno obrazkowa:


Którą sfociłam i wydrukowałam żeby nie rozwijać za każdym razem dołu obrazka. Sam schemat jest bardzo czytelny:

Wszystko jest wydrukowane na takim jakby plastikowym płótnie i zakryte taśmą obustronnie klejącą, do której to przykleja się diamenciki. Wszystko zalatuje chińskim butaprenem więc doznania węchowe są zacne, na szczęście tylko przez moment po odklejeniu kawałka folii zabezpieczającej.
Bo wspomnianą wyżej wartswę ochronną odkleja się po kawałku (po prostu odcinam kawałek po kawałku. Ja jednego dnia (może 3 godziny bo na więcej plecy nie pozwalają, bo jak się domyślacie pozycja przy tych maleństwach nie jest najwygodniejsza i najzdrowsza) zrobiłam tyle:


I cóż mogę powiedzieć, chyba bardziej upierdliwa to robota niż nawet najmniejsze krzyżyki (pewnie dlatego że do krzyżyków przyzwyczajona jestem), ale sprawiająca dużo frajdy. Kolory diamencików są intensywne i jeszcze ich szlif daje efekt przestrzeni. Trzeba pilnować, żeby nie łapać skosów i dociskać co jakiś czas odpowiednio diamenty do siebie. I tak jeden za drugim pęsetą lecimy do przodu, mając często pojedyncze symbole obok siebie.


Na zdjęciu wyżej widać mój wynalazek, znaczy udogodnienie mojego pomysłu z zastosowaniem origami. Robię malutkie pudełeczka z kartek do których przesypuję koraliki które obecnie są mi potrzebne, dzięki temu nie muszę za każdym jednym czy dwoma diamentami otwierać strunówek. Docelowo wszystkie kolory będą w takich pojemniczkach. Jakbym składała majdan łatwo je złożyć i schować do pudełka.

M.