27 marca 2011

… czerowno – koci wpis …

Dobrze, że miałam wcześniej zrobione i obrobione fotki bo dzisiaj to mam siłę jedynie na kilka słów i wklejenie fotki. Dopadło mnie takie choróbsko, że dogorywam w wyrku choć pozycja horyzontalna też nie jest najbardziej wygodną jak wszystko boli. Więc walam się to tu to tam nadrabiając telewizyjne zaległości. Wyszywanie też nie za bardzo idzie bo z nosa kapie a korki z chusteczki nie do końca się sprawdzają. Także … tak o mnie dopadło na wiosnę.
Poduszki uszyte kochanej szwagierce. Pomysł na nie miał kilka źródeł, otóż Ona lubi koty, ma kota więc poduszka z kotem, a że przy okazji chciałam wziąć udział w marcowym wyzwaniu na Patchworkowej Gwieździe więc tak oto się złożyło :). Do samego wyglądu poduszki zainspirowała mnie ta stworzona przez Julkę.
To tyle tytułem wstępu czas przedstawić poduszki :). Powstały z pasków, które przygotowywałam do mojej narzuty, ale nie wykorzystałam z powodu ich nadmiaru (ale lepiej mieć więcej niż mniej prawda?). W założeniu dwie poduszki miały być z kotem, ale to było pierwsze moje zetknięcie z aplikacją, wydaje mi się że nie do końca odpowiednio ją przymocowałam niestety, no ale człowiek się uczy (wydaje mi się że nie było potrzeby robić to tak gęstym i tak szerokim ściegiem). W każdym razie kosztowała mnie trochę nerwów, których postanowiłam sobie oszczędzić przy kolejnej podusi. A że Beata ma jednego Pana Kota więc nie jest jakiś sens :).

Bardzo mi się podoba pikowanie ozdobnymi ściegami, tak więc na tych poduszkach delektowałam się właśnie takimi pikowankami. Były to również pierwsze poduszki, które mają zakrytą ocieplinę warstwą materiału – wcześniej jakoś bałam się grubości szwów i jakieś miałam ogólne lęki – ale jak widać w żaden sposób nie ujmuje poduszkom dodatkowa warstwa.
Poduszki są już w Dojczlandzie i mam nadzieję, że od czasu do czasu poprawiają właścicielce humor.
Obiecywałam, że napiszę o Novej ale nie mam dzisiaj siły, także o tym następnym razem.
M.

20 marca 2011

… czasu brak …

To widać między innymi po częstotliwości wpisów. Tego w tym dorosłym życiu nie lubię, trzeba mieć priorytety, rzeczy ważne i ważniejsze oficjalnie na rzecz tych naprawdę ważnych od serca. Może kiedyś jak wygram w totka hierarchia priorytetów się zmieni :).
Podkładki uszyłam już jakiś czas temu. Są zupełnymi scapkami, ponieważ po uszyciu tych poduszek zostały dosłownie dwa wąskie paski materiałów, które postanowiłam wykorzystać do uszycia podkładek płytkowych (tych ze starym CD w środku).

Krzywizna, wszelkich części zaplanowana. Przy jednej z podkładek wyszła znowu moja słaba wyobraźnia – otóż w przypadku nieelastycznych płytek CD nie można robić zbyt dużych zakładek materiału po lewej stronie podkładki bo płytki nie wejdą, no i musiałam ciąć. Szycie uczy pokory … .
Jola stosując swoją technikę ozdabiania drewna stworzyła mi piękne przewieszki w zamówionych kolorach. I ozdobiła moje nowe ręcznie robione czółenka też w moich kolorach. I jak je zobaczyłam to aż mi się zachciało frywolitkowa, tylko w między czasie zechciało mi się też wrócić do Novej (o czym w następnym wpisie pewnie), chce mi się szyć i takie tam różne :).

M.

6 marca 2011

… nie nie to pozory …

To pozory, że mam więcej czasu niż przeciętny człowiek pracujący dużo zawodowo. Jednak kiedy nadarzyła się okazja, żeby odbyć pewien kurs to nie mogłam go sobie domówić. Zwłaszcza, że prowadzony miał być przez Anię – guru techniki w moich oczach. Mówię tu o sutaszu, a dokładnie hafcie sutaszowym. W technice zakochałam się już jakiś czas temu, zakupiłam kolorowe sznurki no i leżały sobie i leżały, bo nie miałam sama odwagi zacząć. No i dzisiaj przełamałam swoją nieśmiałość do materii. Co krok po kroku pod fachowym okiem to nie rozgryzanie wszystkiego samemu. W 3,5 godziny zrobiłam przewieszkę, którą zamierzam jutro założyć do pracy – a co!! Sama widzę niedociągnięcia i niedoróbki, ale i tak jestem dumna i jestem pewna że nie był to mój ostatni wyrób w tej technice :).


W ubiegłym tygodniu udało mi się też uszyć swoje pierwsze literki, przy okazji uczyłam się panować nad maszyną, coby jak najładniej wyszły zaokrąglenia literkowe. Te uszyte wyszły mniej więcej ¾ wysokości strony A4, choć ja bym następnym razem spróbowała trochę większe uszyć (ale to wymagać będzie zaangażowania mężusia do Corela bo literki trzeba będzie na dwóch kartkach wydrukować i zesztukować). Tu literki podziwiane przez milusińskiego kochanego – siostrzeńca Eryka.

Tu natomiast w miejscu docelowym przypięte na razie na słowo honoru tak żebym mogła uwiecznić :).


Refleksje politerkowe są takie, że to wcale nie łatwe w wykonaniu. Odkryłam też iż trzeba po zszyciu a przed wywróceniem na prawą stronę dobrze ponacinać materiał żeby zwłaszcza na zaokrągleniach wklęsłych materiał się nie zciągał i dobrze wyglądał. Kolejne doświadczenie wiązało się z wypychaniem, mój wypychacz (z poduszki) jest chyba za mocno kulkowany i robi celulitis przedmiotom wypychanym – a w związku z tym literkom też. „E” wyszła mniejsza niż pozostałe – znaczy wizualnie tak się zdaje – choć jest tą samą wielkością czcionki co reszta (to nadal dla mnie zagadka). No i odkrycie dosyć bolesne – na 4 literki idzie dużo materiału (praktycznie cała duża męska koszula z krótkim rękawem) i mimo iż był to materiał ze szmateksowego odzysku to ciężko było mi się z nim rozstawać – ale to normalne, że żal d…ściska w takich sytuacjach, a mózg prowadzi dyskusję ze swoim alter ego o tym, że nie należy się przywiązywać do szmatek, bo one są po to żeby z nich szyć a nie żeby leżały w szafce.

M.