28 listopada 2010

… nie mam pomysłu na tytuł …

Ostatni tydzień był dziki, były dni kiedy wracałam z pracy i padałam na ryj … no ale na szczęście już się skończył (choć następny też niezły się zapowiada …). Mimo to od czasu do czasu chociaż dwa krzyżyki starałam się postawić i dzięki temu skończyłam pierwszą bombkę. No i muszę powiedzieć, że mi się bardzo podoba!! Zrobiłam zdjęcia w różnym oświetleniu bo, każde z nich wydobywa trochę inną bombkę.


W związku z tym, że mimo początkowych niechęci wynikających z małych krzyżyków tak dobrze mi się robiło ten obrazek, od razu praktycznie zaczęłam dziubać następną – tym razem wg trochę innego wzoru (i mam wrażenie że dzięki temu pójdzie szybciej).
Żeby nie było, że zaniedbuję maszynę, uszyłam też dwa kolejne scrapowe bloczki, tym razem nie moje kolory, ale jak ma być tęczowo to muszą być i róże i brązy :). Cały czas uczę się i kombinuję z techniką ich szycia żeby wychodziło, no i idzie coraz lepiej.

Nie napisałam chyba wcześniej o tym skąd wzięłam inspirację na te skrawkowe bloczki. Wędrując po przepastnych przestworzach sieci natrafiłam na pewien blog, w którym, mam nadzieję, będę mogła uczestniczyć.

Wreszcie, wreszcie, wreszcie przeczytałam kawał dobrego kryminału! „Fałszywy trop” Henning`a Mankell`a to pierwsza książka tego autora, z którą miałam przyjemność odpoczywać. Autor bardzo lekkim językiem przeprowadził mnie przez interesujące śledztwo. I mimo, iż jest to kryminał, w którym czytelnik równolegle śledzi poczynania policji i sprawcy (więc wie kto czyni zło) to jednak cały czas czułam miły dreszczyk i czytałam szybciutko, żeby dowiedzieć się co dalej. Polecam.

M.

18 listopada 2010

… kwestia przyzwyczajenia …

Jak to mawiała moja babcia – człowiek jest wstanie przyzwyczaić się prawie do wszystkiego … nie nadużywałabym tego stwierdzenia, bo przede wszystkim nie chcę się do wielu rzeczy przyzwyczajać bo na zdrowie to nie wychodzi … ale wracając do tematu Wcześniej pisałam, że zaczęłam tajemniczy wzór porywając się na drobniusie krzyżyki. I w czasie choróbska kiedy łóżkowałam na zamianę z robótkowaniem, okazało się, że do takich malusich krzyżyków da się przyzwyczaić i igła już sama wie gdzie ma iść (tak tak brzmi niewiarygodnie ale doświadczyłam tego na swoim tamborku). I z tego doświadczania wyszła 1/3 wyszytego wzorku i podtrzymanie na duchu, że jednak nie był to zły pomysł i może powstaną kolejne do kompletu, wyszyte z równie cudnie pofarbowanych przez Krzysię nitek.


Mając trochę więcej czasu, bo na nic innego nie miałam siły podglądałam blogi różnych zdolnych dziewczyn i zainspirowana, wykorzystując dosłownie godzinkę lepszego samopoczucia rozpoczęłam kolejny projekt. Pewnie będzie z tego zapasowa narzuta do mojej sypialni. A tak wygląda początek projektu.

Wykorzystywane są różne maluśkie ścinki, których oczywiście szkoda mi było wywalać, bo może do czegoś się przydadzą (znacie to co nie? :)) i przydały się.

A jak już wspomniałam o sypialni, to od kilku dobrych tygodni mam skompletowane boskie czerwone i bordowe materiały na narzutę. I jakieś licho nie pozwala mi się do niej zabrać, i ociągam się i planuję że już jutro i nie wychodzi i … zaczęłam się zastanawiać o co chodzi … i wczoraj kiedy zobaczyłam pewien wzór uzmysłowiłam sobie, że chyba to licho – to po prostu nie stuprocentowe moje zdecydowanie, że tak a nie inaczej ma ona wyglądać. Mam nowy pomysł, który myślę że po pierwsze będę mogła zrealizować szybciej a poza tym nie będzie taki wydziubany z setek małych kawałeczków (co na początek może być bardziej motywujące).

M.

14 listopada 2010

… kuchenno – maszynowo…

Słuchajcie uszyłam … uszyłam ubranko dla mojej pani M. Co by nie stała w plastiku jak w jakimś płaszczu przeciwdeszczowym. Podejścia robiłam od jakiegoś czasu, podchodzenie polegało na inspirowaniu się tym co dziewczyny pokazują na swoich blogach. Nie jestem super zadowolona z efektu, bo niestety moja wyobraźnia przestrzenna i pomiary początkowe okazały się w trakcie przymiarek mało dokładne :). I trzeba było ciąć doszywać i tak dalej … ale i tak bardzo mi się podoba moje pierwsze tego typu dzieło.

Patchwork powstał najpierw i jest kontynuacją materiałowo kolorystyczną mojego szyjącego kącika. Reszta pokrowca uszyłam z „zabytkowego” płótna tkanego ręcznie przez moją babcię pewnie jakieś 50 lat temu. I fajnie bo dzięki temu babcię mam gdzieś bliżej siebie … …. . W pierwszym zamyśle miały być jeszcze drobne upiększenia nitkowo guzikowe, i kto wie kiedyś może ozdobię kubraczek dodatkowo.
W piątek miałam plan upiec ciasto marchewkowe. Na planach się skończyło za to upiekłam ciasto bananowe. Niestety w związku z wizytą super gości (Krzysia i Naila) nie zdążyłam spocić wypieku. Ale polecam stanowczo przepis z którego korzystałam, a który znajdziecie na super blogu kulinarnym moich znajomych (przepis na marchewkowe ciacho też tu jest).
Wczoraj natomiast zajadaliśmy się szybką, zdrową i dietetyczną zapiekanką obiadową. Przepis jest mojego pomysłu (jak to z przepisami bywa zrodził się z braku laku i pomysłów na coś innego). Zdjęcie przed, bo po byliśmy tak głodni że nie było czasu na robienie zdjęć.


Na trzy osoby:
- 3 średnie obrane cukinie pokrojone w ćwiartki,
- 40 – 50 deko mięsa mielonego drobiowego (ja sama mielę kurczaka na mięcho i żeby było bardziej dietetycznie to wywalała część skóry i sadło kurczaka hi hi) odrobinę doprawionego solą i pieprzem czarnym
- gwiazdy mojej zapiekanki – pomidory siekane z oliwą i czosnkiem z kartonika firmy Podravki (polecam serdecznie czy do spagetii czy do zapiekanek – pychotka)
Wszystko mieszamy i do piekarnika na jakieś 30-40 min dopóki cukinia nie zrobi się miękka. Na sam koniec możemy posypać serem żółtym starkowanym, lub pokawałkowaną mozarellą.
Polecam!!

I na koniec jeszcze moja refleksja czytelnicza – no nie mam szczęścia do książek, za które się zabieram. Ostatnio kolejną książkę po 180 stronach czytania odstawiłam. To już jest irytujące, no ale tak to czasami bywa. Tą odstawioną książką jest „Powrót niani” Nicola Kraus, Emma McLaughlin. Książka reklamowana była jako kontynuacja „Niani w Nowym Yorku”, dlatego się za nią zabrałam, ponieważ Niania czytała mi się super, choć wbrew pozorom nie była to książka łatwa i przyjemna, bo dotyczyła niestety gorzkich prawd wysokich sfer i ich dzieci. Tak więc „Powrotu Niani” nie polecam niestety dla mnie to takie bla bla bla o niczym.

M.

7 listopada 2010

… jakoś takoś …

Na dzień dobry powitam Was pięknymi zdjęciami mojego męża specjalnie dla mnie.

W tym tygodniu największą radością jaka mnie spotkała była przesyłka z dojczlandu. Otóż moja kochana szwagierka zrobiła wszystko abym dostała wielką torbę „spadku szychowego” od wspominanej na tym blogu Hilmy. Hilma jest to osoba szyjąca patchworki od wielu lat i od jakiegoś czasu obdarzająca mnie też pięknymi podarunkami szyciowymi. Dzięki niej mam dwa kartony gazet i książek patchworkowych, nowe materiały, gadżety niezbędne do tworzenia cudeniek z materiału. Oprócz tego w każdej przesyłce dostaję również dzieła stworzone przez Hilmę – zobaczcie …

HILMA I LOVE YOU!!

Tak więc dotykałam, oglądałam, podziwiałam i w związku z tym nic w tym tygodniu nie uszyłam :) (czy to aby jest logiczne ….?)

Ale za to powyszywałam, postanowiłam rzutem na taśmę wyszyć ścieg październikowy w SALu needlpointowym. Jeszcze nie skończyłam (choć pewnie dzisiaj skończę) ale już chciałam bardzo pofocić a i przy okazji pokazać tutaj. A porobić fotki tak mi się chciało bo romby wyszywam przepiękną metalizowaną nitką guttermana (swoją drogą bardzo bym chciała znaleźć sklep w którym tego typu nitki sprzedają – bo jest boska w jakości i kolorystyce) i chciałam zobaczyć jak się będzie ta nitka fotografować – nawet nieźle przy makrach wychodzi choć nie oddają w pełni barw w których nitka się mieni.

Zaczęłam też kolejny świąteczny haft, żeby obrazek nie był „bydlaczy”, bo dla mnie ten wzór jest taki misterny i delikatny, że wyszyty obrazek w mojej wizji musi być mały i delikatny. Do czego zmierzam … otóż porwałam się na drobniusie krzyżyki, na tyle drobniusie że nie mogę zbyt długo wyszywać bo oczy odpadają, dlatego też pewnie wolno będzie szło. Żeby pokazać jakiej wielkości są krzyżyki po środku prawego zdjęcia wyszyłam xxx wielkości odpowiadającej kanwie 16stce.

Wyszywam ręcznie pofarbowaną przez Krzysię muliną. Tak, tak celowo nie mówię co to za obrazek, żebyście mogli pozgadywać :).

M.

2 listopada 2010

… SALowo dzisiaj …

Jakoś tak ostatnimi dniami, mimo dobijającego się wściekłego wirusa, dałam radę zrobić to i owo. A mianowicie migaczem wręcz skończyłam gwiezdne drzewko robione za inspiracją i z ogromną motywacją zabawy Świąteczny SAL. Jeszcze nie wiem do czego ostatecznie wykorzystam haft, w najgorszym razie pójdzie do szuflady i z ubiegłoroczną choinką poczeka na lepsze czasy.
Mam też pomysł co by jeszcze świątecznego wyszyć, więc niebawem …
Wróciłam też do SALa needlpointowego. Wprawdzie mam pewne opóźnienie, ale jest ono zupełnie zamierzone. Zamierzone dlatego, że od początku dobierałam kolory na zasadzie „jak mi pasuje” a w związku z tym wolę mieć wgląd na dwa trzy miesiące naprzód żeby zobaczyć jak rozłożyć kolorystykę. I mimo iż już wiem co się będzie działo we wzorze w listopadzie to jestem skonsternowana i nie za bardzo mam wizję jak wybrnąć z listopadowej sytuacji kolorystycznej. No ale …coś wymyślę.
Ostatnio skończyłam fragment przypadający na wrzesień:M.