Radosne słowotwórstwo wynika z mojego ostatniego doświadczenia, kiedy to po przepikowaniu ¾ brązowej narzuty spociłam się jak przy ostrym biegu, wieczorem byłam głodna jak wilk (mimo iż wszystkie posiłki zostały zaliczone w ciągu dnia), a następnego dnia miałam zakwasy od pasa w górę.
Pikowanie wielkiej narzuty nie należy do najprzyjemniejszych bo utrzymanie tego w maszynie, obracanie tego kawała materii w tę i powrotem powoduje, że się można zmachać ostro. I tu już po raz kolejny doznałam potrzeby posiadania maszyny z szyciem do tyłu. Znaczy moja elna ma taką opcję ale muszę cały czas przycisk trzymać żeby tak szyć a jak wiadomo trzech rąk nie mam, a posiadane dwie są potrzebne do prowadzenia i naciągania materiału.
W związku z tym, że moje umiejętności pikowania i manewrowania narzutą są niewielkie więc środek postanowiłam przepikować tylko po szwach kwadratów (choć miałam chrapkę na popikowanie słoneczek – ale bym nie przeżyła tego raczej). Pojawił się problem co zrobić z beżowym i czekoladowym pasem materiału. Burza mózgów z udziałem małżonka szanownego (za co serdecznie mu dziękuję) zakończyła się półkolami na pasku beżowym i zygzakiem na pasku czekoladowym.
I tu kolejna niespodzianka. Zygzak postanowiłam przepikować cieniowaną nitką gutermanna. No i cóż spodziewałam się czegoś więcej po niciach za które płaci się ponad 3 funty, a już na pewno tego że będą trwalsze. A tu proszę państwa zonk – nici są jak mocniejsza wata rozłażą się i zrywają z igły w czasie szycia. Co powoduje poprawki i kolejne nitki do zakończenia, których i tak jest tysiące…
Nie mogłam się powstrzymać i sfociłam to co wyszło do tej pory. Wygląda cudnie przestrzennie.
Tak, tak wiem że to nie skromnie, a mamusia mówiła że skromnym trzeba być – ale kurcze nie zawsze trzeba się słuchać no nie ;)p.s. mam nadzieję że spieralne mazaki z mojej narzuty rzeczywiście się spiorą …
M.