30 maja 2012

… patchworkfitness …


Radosne słowotwórstwo wynika z mojego ostatniego doświadczenia, kiedy to po przepikowaniu ¾ brązowej narzuty spociłam się jak przy ostrym biegu, wieczorem byłam głodna jak wilk (mimo iż wszystkie posiłki zostały zaliczone w ciągu dnia), a następnego dnia miałam zakwasy od pasa w górę.

Pikowanie wielkiej narzuty nie należy do najprzyjemniejszych bo utrzymanie tego w maszynie, obracanie tego kawała materii w tę i powrotem powoduje, że się można zmachać ostro. I tu już po raz kolejny doznałam potrzeby posiadania maszyny z szyciem do tyłu. Znaczy moja elna ma taką opcję ale muszę cały czas przycisk trzymać żeby tak szyć a jak wiadomo trzech rąk nie mam, a posiadane dwie są potrzebne do prowadzenia i naciągania materiału.
W związku z tym, że moje umiejętności pikowania i manewrowania narzutą są niewielkie więc środek postanowiłam przepikować tylko po szwach kwadratów (choć miałam chrapkę na popikowanie słoneczek – ale bym nie przeżyła tego raczej). Pojawił się problem co zrobić z beżowym i czekoladowym pasem materiału. Burza mózgów z udziałem małżonka szanownego (za co serdecznie mu dziękuję) zakończyła się półkolami na pasku beżowym i zygzakiem na pasku czekoladowym.

I tu kolejna niespodzianka. Zygzak postanowiłam przepikować cieniowaną nitką gutermanna. No i cóż spodziewałam się czegoś więcej po niciach za które płaci się ponad 3 funty, a już na pewno tego że będą trwalsze. A tu proszę państwa zonk – nici są jak mocniejsza wata rozłażą się i zrywają z igły w czasie szycia. Co powoduje poprawki i kolejne nitki do zakończenia, których i tak jest tysiące…

Nie mogłam się powstrzymać i sfociłam to co wyszło do tej pory. Wygląda cudnie przestrzennie.
Tak, tak wiem że to nie skromnie, a mamusia mówiła że skromnym trzeba być – ale kurcze nie zawsze trzeba się słuchać no nie ;)

p.s. mam nadzieję że spieralne mazaki z mojej narzuty rzeczywiście się spiorą …

M.

26 maja 2012

… truskawkowo …

                                                                                                                     źródło



Sezon truskawkowy uważam za otwarty i oby trwał i trwał …

Ja przede wszystkim nadal w temacie koralikowym (jak to z nowymi maniami bywa) dwie nowe bransoletki w robocie, bardziej i mniej postępującej. No i cóż odkryłam (co pewnie dla niektórych jest oczywistą oczywistością), że najlepiej kolory koralików podbija biała nitka. Używam za radą bardziej doświadczonych nici do szycia dżinsów i jest to najlepsza nitka jaką do tej pory robiłam (a robiłam na perłówce multikolorowej).

Zgodnie z postanowieniem (Ania wyzdrowieje będziemy kanapkowa nasze narzuty) po kilku miesiącach czekania nasze dzieła patchworkowe doczekały się skanapkowania. Jedynym znanym mi miejscem o dużej, wolnej i płaskiej powierzchni niezbędnej do powyższego procederu była moja szkoła.


Do agrafkowania używałyśmy zwykłych płaskich śrubokrętów. Znaczy ja używałam, a Ania twierdziła że woli jedynie palcyma. I tak w dwie godziny strzeliłyśmy dwie kanapki. Teraz musimy znaleźć w sobie odpowiednią determinację żeby je przepikować. Dla mnie to już nie nowość, za to Ania będzie debiutowała w takiej wielkości.
Maturzystki mają wolne, a więc zapragnęły nauczyć się sutaszu. I tak oto czwartkowego popołudnia 4 osoby zaraziły się sutaszem (3 uczennice i kumpela z pracy). Dziewczyny pojętne na maksa. A niebawem następne spotkanie naukowe :)

Dziewczyny macie jakieś metody na systematyczne blogowanie po dłuższej przerwie. Bo ja z jednej strony bardzo tęsknię do systematyczności pisania, a z drugiej strony jakoś mi ciężko się zabrać. Pomożecie??
M.

15 maja 2012

… zazieleniło się …

Wiosna za oknem nie zawsze działa również na wiosnę w głowie, ale ale nie ma co narzekać – jest o wiele lepiej niż zimową porą. Na dzień dobry trochę mazurskiej zieleni. Lubię patrzeć na takie zdjęcia … dają ukojenie i relaksują.

Na warsztacie posucha. Moje UFOki już nawet nie piszczą, tylko patrzą na mnie takimi zapłakanymi oczami … (nie nie, nie moje wizje nie mają nic wspólnego z maryśką tudzież innymi ziołami). Ale ja się nie poddaję w wierze w siebie, że niebawem nadejdzie czas że będę i wyszywać i needlpointować i szyć i wiele innych rzeczy z wish listy.
Nie jest tak, że nic nie robię, bo na razie oddaję się koralikowo mani umiarkowanej (staram się być świadoma i nie popadać w skrajności, czyt. kupuję boskie koraliki które kolekcjonuję w szufladzie). Na szczęście i na nieszczęście mam u siebie w mieście Jolinkę, która cierpliwie tłumaczy i pokazuje jak zrobić cuda na które chwilowo jestem napalana. Jolu dziękuję Ci!! Nieszczęście polega na tym, że jak się zachodzi do jolinego sklepu to jest się narażonym na masę różnokolorowych pokus. 

Wyhodowałam gąsienicę, którą robiłam z koralików Taho w dwóch wielkościach. W związku z tym że nie przekonują mnie na razie metalowe zapięcia to znowu bransoletkę zszyłam, dzięki czemu jest wygodna w noszeniu i nie przeszkadza przy pisaniu. Na pewno jeszcze inne tego typu ozdoby letnie powstaną. 

Cały problem z tymi bransoletkami jest taki, że trzeba mieć dużo dużo cierpliwości żeby ponawlekać koraliki w odpowiedniej sekwencji. Muszę się też zaopatrzyć w dobrą nitkę, bo teraz dłubię z kordonków multikolorowych anchora, kupionych za duże pieniądze do needlpointa. 


Mimo, iż robótki są lekko opóźnione za to książki – moja miłości, na które mam wyjątkowe chęci. Dominują szwedzkie kryminały i lekkie SF (jak nie wampiry to podróże w czasie).


Właśnie zbliżam się, NIESTETY, do połowy ostatniej części Trylogii czasu. Jestem bardzo wdzięczna Nailii za to, że kupiła wszystkie trzy części od razu i że nie muszę cierpieć czekając na kolejne tomy tylko czytam historię ciurkiem. Trylogia z tych łatwych i przyjemnych, a wręcz bardziej literatura młodzieżowa, ale co mi tam mogę sobie pozwolić, kiedy się naprawdę świetnie z nią relaksuję.
M.