30 stycznia 2011

… nie ma jak dostać kopa …

Oj różne posunięcia znajomych internetowych daje super pozytywnego kopa do kończenia UFOków tudzież realizacji projektów w ostatnim dniu możliwej realizacji hi hi.
To najpierw ufok. Ubiegłoroczny SAL needlpointowy skończony, obecny jeszcze się nie rozkręcił więc można było wrócić do Boxa Laury. Mira pokazała postępy swojej pracy (wg. tego samego wzoru) i dała mi takiej motywacji że poleciałam do przodu. I nawet nudna ramka nie uprzykrzyła mi życia – ehh te ramki są najnudniejsze i czasami mam ich dość, na szczęście w needlpoicie jak się jeden element pracy znudzi można przejść do innego a do tamtego wrócić potem. Dodatkową motywacją było dla mnie to, że zgromadziłam wreszcie wszystkie nitki, brakowało mi większości metalizowanych i jak ich użyłam okazało się że bez nich praca była smutna i smętna – bardzo ożywiły całą pracę uważam. Tak zerknęłam, kiedy ostatnio pokazywałam Laurę i było to prawie rok temu omg … i było wtedy bardzo niewiele. Więc dałam czadu ostatnio oj dałam :).


Są już następne plany (a właściwie cała masa planów needlpointowych) które żeby zacząć postanowiłam skończyć Laurę … no dobra a przynajmniej zaawansować ją w pracach :).
Na Patchworkowej Gwieździe dziewczyny na początku miesiąca rozpoczęły wspólne szycie czegoś wg. jednego wzoru – tym razem Log Cabin. No i oczywiście chodziłam myślałam miałam różne pomysły dotyczące tego co ja mam uszyć z zastosowaniem tego wzoru i jakoś na myśleniu się kończyło. Dzisiaj – ostatniego dnia wyzwania – mnie oświeciło.
Przełamując tradycję tego wzoru zamiast stosować połączenia materiałów jednolitych i wzorzystych, połączyłam materiał w paski z materiałem w kwiatki (ale w tej samej tonacji kolorystycznej).


Z takiego bloku wyszła podstawka pod kubek. Ale nie taka standardowa z ociepliną, a taka poszewka na płytę kompaktową. Bo ja zasadniczo zużytych płyt kompaktowych używam jako podkładki – bo po pierwsze sporo ich jest i warto je wykorzystać a poza tym mając swoje „biurko” na kanapie, na której poza kompem stawiam też kubki z wszelakimi napojami – podstawka musi być sztywna. Więc poszewka na płytę jest idealnym rozwiązaniem połączenia mojego kochanego szycia z praktyką podstawki.

Na zdjęciu poniżej widać jak jest zapakowany do środka krążek.


Takim oto sposobem spróbowałam Log Cabin, wzięłam udział we wspólnej inicjatywie a przy okazji mam super podstawkę.

M.

21 stycznia 2011

… czasami jednak bywam obowiązkowa …

A może powinnam napisać raczej „czasami jednak bywam dobrze zmotywowana”, choć pewnie na dwoje babka wróżyła, bo i moje nastawienie i motywacja wszelaka ważna jest. Ale o czym ja tu ględzę … otóż skończyłam kolejną pracę, która właśnie powstała dzięki wsparciu kilku zakręconych w kierunku needlpointa dziewczyn.

Ponad rok temu postanowiłyśmy z Aploch i Yenulką, że fajnie zrobić wspólny blog i razem wyszywać ten sam projekt. Zabawa polegała na tym, iż chętne osoby wyszywały wzór nie wiedząc jak ma wyglądać efekt końcowy. Co miesiąc pokazuje się kolejna część schematu i tak w ciemno idzie się do przodu :). I pewnie jak się wyszywa oryginalnymi kolorami podanymi przez projektantkę to jeszcze pół biedy bo zaufanie że wyjdzie jakieś jest. Ale kiedy samemu dobiera się kolory – tak jak ja – i co miesiąc jest dyg co to będzie teraz i czy to się zgra z resztą – powoduje to już lekki stresik u mnie. Tak więc w ogólnym rozrachunku nie lubię takich wyszywanek (choć kolejny mistery SAL się szykuje), aczkolwiek towarzystwo wyborowe pozytywnie zakręconych, wsparcie pozwala jednak czerpać korzyści z needlpointa – tak jak być powinno.

Mój wybór kolorów wyszedł od multikolorowej perłówki anchorowej, i to do niej dobierałam kolejne barwy – róż fuksjowy, seledynowy, fiolet złamany granatem. I wyszło mi zestawienie, które mhhh zupełnie „moim kolorami” nie są. Ale to nie znaczy, że nie sprawiało mi przyjemności praca w takich barwach a w dodatku efekt mi się podoba bardzo i nawet już mam podejrzenia, gdzie będzie haft w przyszłości wisiał.

Wspomniany wcześniej niepokój związany z comiesięczną niespodzianką jaki kolor i w jakim układzie będzie wykorzystywany. Kulminacja, a właściwie pierwszy i ostatni zgrzyt nastąpił na szczęście pod koniec prac – w listopadzie (gdyby zdarzyło się to wcześniej to z dużym prawdopodobieństwem rzuciłabym pracę w kąt i dojrzewałby kolejny UFOk). Po kilkukrotnym pruciu i ćwiczeniu anielskiej wręcz cierpliwości (w moim odczuciu), zmianie proponowanego ściegi na inny i jakoś poszło :).


I jeszcze chcę podzielić się z Wami swoim szczęściem – zostałam doceniona i nagrodzona przez dziewczyny prowadzące Patchworkową Gwiazdę. Szczęście tym większe bo dziewczyny są mistrzyniami szyciowymi i to dodatkowo wielka radość i duma że przez znawczynie tematu zostałam doceniona (i moja czerwona narzuta też). Dziękuję

M.

15 stycznia 2011

… w między czasie …

Jazda w pracy na całego, a wbrew poglądom niektórych po pracy niestety też praca pracowa jest … wiec robótki trochę na bok poszły … no ale coś tam dłubałam, a jak nie miałam na to czasu to dużo myślałam o tym co bym porobótkowała … a to też się przecież liczy prawda? :).
Już jakiś czas temu skończyłam szyć wierzchnią część mojej boskiej narzuty (nie ma skromności w tym zakresie), nie pokazywałam do tej pory ponieważ nie miałam jak dobrze jej sfotografować, dopiero w pracy na korytarzowej podłodze się udało :).

Jestem przerażona jej pikowaniem, ale mam obiecaną pomoc w postaci Basi i Krzysi więc mam nadzieję że dam sobie radę.
Niesamowicie motywujące jest wspólne tworzenie czy to w ramach SALa czy w ramach Polskiego needlpointa czy w końcu poniekąd wspólne szycie w Patchworkowej Gwieździe. W tym ostatnim miejscu jestem już 10 tygodni (o maj got jak ten czas szybko leci) i praktycznie co tydzień miałam się tam czym pochwalić. Zobaczcie co przez te kilka tygodni dziewczyny uszyły. Kolejne plany szyciowe mam w głowie i mam nadzieję że całkiem niebawem zacznę je realizować.
Kiedy nie miałam siły na robótkowanie, wpadłam na pomysł a potem szybciutko (trzy dni to trwało) go zrealizowałam co by się nie rozszedł po kościach – postanowiłam swoje materiały przenieść z pudeł do szafki (a to z szafki do pudeł), żeby mieć do nich lepszy dostęp i nie wyjmować za każdym razem wszystkiego kiedy chciałam znaleźć jeden materiał. Chyba drugiego dnia Jednoiglec zaordynowała zabawę „układanką” zwaną. Niestety nie miałam wtedy już całego bałaganu a tylko jego część do sfocenia – ale kilka ujęć wyszło.

Aby ułatwić sobie porządkowanie wycięłam z pudełka po pizzy szablon na którym składałam materiały na takie kawałki żeby jak najwięcej zmieściło mi się na niewielkich półkach. I o ile z materiałami nowymi nie było większego problemu o tyle szmatki odzyskana z ciuchlandowych ubrań nie współpracowały już tak łatwo – co oczywiście nie oznacza że ich nie pokonałam (było: albo ja albo one).

Taki sposób ich przechowywania na chwilę obecną mnie bardzo satysfakcjonuje – ciekawa jestem tylko jak długo utrzyma się taki porządek :). W drugiej szafce znalazły też miejsce mniejsze kawałki, jeszcze nie skrabki, ale też już nie kawałki nadające się do składania.

Wyżej na półce jest piękne płócienne pudełko na przydasie krawieckie oraz woreczek na brzegi tkanin (takie z kolorowymi kółeczkami pokazującymi jakie kolory na tkaninie zostały wykorzystane) jak mi się nazbiera tego odpowiednia ilość to coś zmajstruję z nich fajnego.

A na koniec Wyczesane Pingwiny, które podpatrzyłam u Elisse . Wprawdzie pierwowzory są o wiele bardziej szczupłe niż moje, no ale już wiem że ser podwójnie mielony sernikowy to nie najlepszy składnik do tychże pingwinów, ponieważ jest za rzadki i pingwiny wyglądają jak utuczone.

M.