Bardzo proste a jakże trudne do realizacji na co dzień jest to hasło…
Ja dążąc w stronę szczęścia, robię to sprawia mi przyjemność (mimo kilku ostatnich chorobowych dni) a mianowicie czytam – skończyłam drugą część Millenium Larssona i powiem, że mimo dużej objętości (tym razem dobrze ponad 600 str) i niewygody w trzymaniu takiej książki to wciąga wciąga, dlatego też szybciutko za trzecią część się zajęłam. A w między czasie sukcesywnie powiększam kolejkę książek do przeczytania zarówno tych na półce jak i listę książek które muszę jakoś dorwać (i niewykluczone że może się zdecyduję wreszcie na zapisanie się do biblioteki – aczkolwiek obowiązek przeczytania książek w ciągu miesiąca powoduje stres i taki przymus czytania – a to już nietajne).
Poza tym szyję … choć to pewnie za dużo powiedziane. Niestety kot jest na razie dla mnie nie do przejścia, choć liczę na to że po korepetycjach u Krzysi jakoś opanuję to rozumienie przestrzenne co jak odwrócić i co jak zszyć żeby wyszło wszystko na prawej stronie i pasowało do siebie … mówię Wam masakra. Ale nie poddając się, rozrysowałam sobie „wzór” bloczka i uszyłam taki jeden z mojego testowego materiału (który nie nadaje się za bardzo do niczego innego), nie mam pojęcia jakie są standardy wielkości takiego jednego bloczku – ten mój pierwszy ma 20x20cm, aczkolwiek będę próbować mniejszy taki 15x15cm.
Dzisiaj znalazłam na blogu Marysi inny bardzo ciekawy pomysł, który zamierzam jutro zmałpować lub się przynajmniej mocno zainspirować :)
Powoli robię jakikolwiek zbiór czerwono – bordowych tkanin i pierwsze moje zamówienie już do mnie przyszło (kolejne w drodze trlalalala) no to pomyślałam że się pochwalę bo są przecudnej urody, zwłaszcza ten materiał z motylkami (one są lekkim złotym kolorem obramowane) jest cudny (prawda Krzysiu?). Ciekawa jestem tylko czy nie zadrży mi ręka kiedy przyjdzie do pocięcia tych piękności :).
No i oczywiście needlepoint – wiecie to dla mnie jest haft, który jak się zacznie to zanim się nie skończy nie da się odłożyć na bok (RR kwiczą, fairy czeka cichutko już nic nie wspominając o tulipanach) dlatego też mogę pokazać kolejne etapy. Nadal wkurza mnie strasznie że zostają wolne miejsca pod nitki, których jeszcze nie mam ehhh no ale jak to się mówi wyżej dupy nie podskoczę bo nitki daleko za wielką wodą. Ale będę dzielna i cierpliwa a co … przecież chcę być szczęśliwa więc nie mogę masochistycznie się wkurzać!
*******************
A na koniec sprawa, o której przybierałam się napisać od dawna. Dotyczy ona wyróżnień przyznawanych mojemu blogowi. Są one niezmiernie sympatyczne, jednak mam do Was wielką prośbę – nie przyznwajcie mi więcej wyróżnień, ponieważ największym dla mnie wyróżnieniem jest Wasza obecność na moim blogu i Wasz głos w komentarzach czy jakikolwiek inny odzew, tego nie da się niczym zastąpić, ponieważ w moim odczuciu świadczy o prawdziwym zainteresowaniu i chęci kontaktów blogowych. Dziękuję za zrozumienie :)
M.
Ale lecisz z tym needlepointem! To się nazywa tempo. Pięknie Ci wychodzi ten laurowy wzór
OdpowiedzUsuńMadziu! A w Szmatce Łatce już kupowałaś gałganki? ;-)
OdpowiedzUsuńA needlepoint bajeczny!!
Ata - nie tam jeszcze nie kupowałam na razie w jednoiłowscu i w robinie. Szmatka łatka następna :)
OdpowiedzUsuńTen haft wyglada bardzo interesujaco.
OdpowiedzUsuńOdwiedziłam Magdę we czwartek, dlatego mogłam w realu pozazdrościć szmatek, rzeczywiście przy motylach westchnęłam najgłośniej ;)
OdpowiedzUsuńJewel box jest cudny, coraz bardziej mam ochotę już zacząć.
Magda przygotowała mi W I E L K Ą niespodziankę, pochwalę się u siebie, Magda dziękuję !!!!!!!!
Piękny ten haft i już:) A ja takie puste miejsca lubię, pomyśl jak przyjemnie będzie je wypełniać!!
OdpowiedzUsuńEch, jak kolorowo! Needlepoint cudnie idzie do przodu, patchwork też :) Mam nadzieję, że pooglądam niedługo te Twoje gałganki :))
OdpowiedzUsuń