Mam masę zaległości do pokazania z ostatniego półtora roku mojego czau relaksu - dzisiaj słów kilka, a jeszcze więcej zdjęć trzech kul, których zdjęcia znalazłam. Bo kul takich trzasnęłam stanowczo więcej niż 3, ale w porę nie ogarnęłam zdjęć i tak poszły w świat bez fotki.
Kulowa zaraza przeszła na mnie z Jolinki (która bardzo często jest prekursorem moich koralikowych miłości). Jola uszyła kulę i jeszcze nauczyła mnie i kilka jeszcze równie zakażonych jak zrobić ją samodzielnie. Dla wszystkich, które się zakochają zrobiła też tutorial, który jest tutaj.
Pierwsza, moja własna była czerwona, kolor ten jest bliski memu sercu, a i świetnie pasuje do czerni i granatów których w mojej szafie jest sporo.
Jak każda opleciona przeze mnie kula, i ta była dwustronna - znaczy po jednej stronie wykończona jest inaczej niż po drugiej - wiecie, żeby nudy nie było.
Kolejna, to większy miks kolorystyczny, o wiele mniej klasyczny - zielony, różowy oraz granatowy. Uwielbiam takie połączenia, moim zdaniem fajnie się ze sobą zgrywają i pasują do masy stylizacji (omg słownictwo jak u szafiarek hihi).
Ostatnia tu zaprezentowana, właściwie ku pamięci, bo zdjęcia nie wyszły najlepiej - za co bardzo przepraszam. Kolejna sztuka uszyta dla Marty :)
Nie tylko Ty cierpisz na "kulową" miłość :)
OdpowiedzUsuńwrzucając post aż mi się zechciało następną zrobić :)
UsuńCałkiem przyjemna ta kula :D
OdpowiedzUsuńa raczej powinno być te kule :D
Pozdrówka