22 sierpnia 2011

… pozytywnie zakręcone …

Dlaczego dlaczego dlaczego wszystko co dobre szybko się kończy i zdarza się tak rzadko … może po to żebyśmy lepiej doceniali te fajne momenty naszego życia? Ale koniec filozofowania. Jola, Ania i Agnieszka już napisały o naszym sabacie, który odznaczał się prawdziwymi czarownymi artefaktami i postaciami – bo przecież 5 wiedźm (bo dołączyła do nas mama Ani), miotły, kociołki pełne smakołyków, eliksiry, dużo dziam dziania i robótki – czyż to nie sabat?? A no i prawie Łysa Góra tylko że nie w górach i nad jeziorem ale to tylko szczegół :).


Dziewczyny (linki wyżej) już wszystko właściwie napisały na temat naszego spotkania, ale żeby nie było że się opindalam to napiszę też od siebie.

My z Jolą miałyśmy wielką wyprawę – ponieważ dojazd do Warszawy patatajem, czyli pociągiem bez przedziałów z twardymi siedzeniami, który bujał ostro więc nasze żołądki przeżyły ciężkie próby, potem jeszcze droga ze stolicy na łono natury więc cały dzień w drodze wytrzęsione dojechałyśmy na kolację do miejsca zlotu.
Tak patrzę na swoje zdjęcia to wyglądam na nich niespecjalnie wypoczęta – choć przysięgam że to zmęczenie było bardzo miłe i spowodowane niekończącymi się tematami do gadania, bo zupełnie inaczej jest kiedy wymieniamy się mailami a zupełnie inaczej kiedy można zobaczyć twarz, poczuć emocje … . Bardzo lubię i bardzo cenię takie chwile.

to tylko część wiedźm sabatowych

Moje plany i założenia na ten weekend były zacne, otóż wzięłam wieniec, żeby w dobrym towarzystwie jakoś przeżyć ten nudny fragment wzoru, zaplanowałam również bransoletkę koralikową i ewentualnie sześciokąty moje. Jak to z planami bywa czasem są elastycznie realizowalne hi hi. Bo w rzeczywistości było tak … zasiadłam do robienia bransoletki (nie udało się jej na miejscu sfocić, bo oczywiście nie przyszło to nikomu do głowy hi hi) a Aga i Jola w tym czasie przewijały włóczkę na kłębek i gadały o tym drutowaniu i gadały i robiły taki boski klimacik a ja słaba jeśli chodzi o uzależnienia sobótkowe słuchałam i słuchałam i zaczynałam się zarażać. Jak już przyszło co do czego – a mianowicie Jola zaczęła nauki drutowe ja już nie wytrzymałam rzuciłam bransoletkę, wyprosiłam o jakieś zapasowe druty i kawałek jakiejkolwiek nitki i zaczęłam nabierać oczka i robić prawe i lewe i ogarniać wzór który każda z nas robiła.

I to była jak magia, wzięłam druty w rękę (pierwszy raz od jakichś 20 paru lat kiedy to na ztp w podstawówce) i tak jakbym miała w genach te drutowanie – po prostu zaczęłam robić, układ palców trzymanie nitki operowanie drutami – normalnie czary. Zrobiłam kawałek zakończyłam i myślałam że to tyle z nowej choroby. Wzięłam się za wyszywanie, ale po kilku godzinach znowu mnie naszło i zaczęłam inny wzór w którym myliłam się namiętnie tworząc zupełnie inny wzór niż nakazywał schemat, ale nic to wzięłam się w garść przerobiłam ściągacz i zaczęłam od nowa, tym razem wychodziło jak należy i to już było ugruntowane zarażenie. Po powrocie do domu zamówiłam włóczki i druty z obietnicą że drutowanie będzie tylko incydentalnym hobby – znaczy się zrobię 3 – 4, szale bo tylko szale mnie interesują (zamierzam je nosić po pracy zamiast swetra).

W każdym razie to o czym piszę jest ewidentnym dowodem na to, że nie powinnam się zarzekać iż czegoś robić nie będę, coś mnie nigdy nie wciągnie i nie zainteresuje. Bo jeszcze tydzień temu byłam przekonana i wręcz mogłam sobie dać rękę odciąć że nie będę drutować, a dziewczyny i nastrój jaki stworzyły spowodowało że się zauroczyłam i zapragnęłam. I tak o to czuję dobitnie że mam adhd robótkowe – nie wiem gdzie z dupą siąść i za co się w danym momencie zabrać – o maj got.
Obecnie robię szal przyjaciółce, szal bordowy i nie dla mnie ponieważ po pierwsze na monitorze wydawało mi się iż jest to nitka czerwona, a wyszła bordowa więc zupełnie nie w moich zamiarach, a po drugie Ula też kocha szale i akurat bordowy jej bardzo leży.

W sabatowej łazience spotkałam interesującego gościa – otóż najpierw myślałam że to płatek hortensji się zaplątał na glazurze, ale potem doszłam do wniosku że to chyba żywe stworzenie ćmą zwane – czyż nie piękna??

M.

20 komentarzy:

  1. Ćma piękna, ot, taki cud natury :D A drutowanie chyba rzeczywiście masz we krwi, ślicznie Ci to wychodzi :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. ale jestescie piekne kobitki :) :) :) zazdroszcze takiego spotkania :/ piekna ta cma ale jak tak sie o tych drutach rozpisalas to myslalam ze to jakas chusta hahahaha

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapomniałam jeszcze napisać o książkach bo przecież one też były bohaterkami naszych rozmów a i nasze walizki wcale nie były lżejsze bo z 7 książek do Białegostoku przyciągnęłyśmy na spółkę z Jolą - juhuuuuuuu bo my czytać też uwielbiamy tak jak i robótkowanie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ooo, podobny osobnik i do mnie zawitał z wizytą, tkwi tak na ścianie już 2 dobę...

    A z robótkowaniem to jak z miłością: nie znasz dnia ani godziny kiedy i kto Cię oczaruje. I na nic preferencje, przyzwyczajenia, zasady...
    Dobrze, że chociaż Ty nie uciekłaś i dałaś się ponieść :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Zdolna bestia z Ciebie, to i nic dziwnego, że tak Ci pięknie druty do rąk się dopasowały :-))
    Spotkanie miałyście suuuper! :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. No dobra robótki drutowe pierwsza klasa, ale ja się pytam...gdzie ta bransoletka??

    OdpowiedzUsuń
  7. a jak ona Ci się artystyczne pod fotę rozłożyła...! Pewnie tez wtopiła się w klimat. Druty to jest cudne coś!
    Pisałam u Ani, napisze i tu - szczęściary!

    OdpowiedzUsuń
  8. Kinia no właśnie jak Naila dorobi zapięcie - bo to moja biżuteryjna mistrzyni i wybawicielka w takich problemach - to sfocę i pokażę :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Magda, ale lecisz z tymi drutami!!! Pokaż bliżej to bordowe bo na tym małym zdjęciu nie widzę co to za włóczka ani co to za wzór :D

    Fajnie jest przeczytać niby o tym samym a z innej perspektywy!!!

    OdpowiedzUsuń
  10. Aga ja o drutach oddzielny zrobię wpis jak już podrobię troszkę :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Aaa!!! Jak fajnie tam u Ani!
    Ta ćma to myślałam, że chusta zrobiona na drutach! Hahaahaaa... :)))

    OdpowiedzUsuń
  12. Madziula dobrze że o książkach przypomniałaś - hi, hi zapomniałam wspomnieć że przecież z pół tony przejechało Białystok - Warszawa - Grabina a potem drugie pół tony pojechało z powrotem ;)
    A jakiż był 'bałaganik' jak całe to dobro zostało rozłożone?! Normalnie chałupa za mała na wszystkie skarby zbierane rok czasu żeby je pokazać, wymienić, zaprezentować!

    OdpowiedzUsuń
  13. no cóż "nigdy nie mów nigdy"

    OdpowiedzUsuń
  14. Magda, mam nadzieję że to troszkę szybko nastąpi i pokażesz duuuuuuuże zdjęcia :)

    A na jaki wzór zdecydowałaś się ostatecznie?

    OdpowiedzUsuń
  15. Takie babskie spotkania są niezwykle inspirujące i „zdrowe”, bo można się wygadać, pochwalić, pożalić i poradzić. I tak jak dziewczyny, po tych drutowych rozważaniach, byłam pewna, że to chusta taka niezeykła! A to tylko ćma, choć piękna!

    OdpowiedzUsuń
  16. "Robótkowe adhd" - piękne:D I zaraźliwe, nawet przez neta:))
    Fajnie spotkanie Wam wyszło (i bardzo pracowite!), eh, tylko pozazdrościć:))

    OdpowiedzUsuń
  17. A jeszcze tydzień temu słyszałam, że tylko dwa szale, a teraz się rozmnożyły do 3-4, hi hi hi. W paluszkach masz geniusz, jeśli tak się da powiedzieć i za co się nie złapiesz to wychodzi jak ta lala! :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Madziulku, machałaś drutami, aż się miło robiło wokół :) W pociągu również! I muszę przyznać, że faktycznie mocno Cię wzięło, ale ja też miałam ciągoty wykupić pół, albo najlepiej wszystko z kolorowych, ślicznych włóczek..

    Hihi, zlot wiedźm - nawet kociołek pasuje :D

    OdpowiedzUsuń
  19. Madziulku, już jest dobrze i w miarę spokojnie, myślę, że u wszystkich znajomych!
    Dziękuję pięknie!

    OdpowiedzUsuń
  20. Widzę, że tam potworna zaraza drutowa panowała:)))na szczęście mnie to ominęło, bo reszty to bardzo zazdroszczę, bardzo.... a miotłę miałam już przygotowaną i mikstury przeróżne uwarzyłam....ech, życie.

    OdpowiedzUsuń