Mniejszy zachwyt budził wulkan buchający pyłami i straszący namiętnie przedłużeniem pobytu w siostry (wiecie fajnie fajnie ale co za dużo to nie zdrowo i dla tych co goszczą jak i dla gościa), no ale mąż wspierał przez kabelki dobrymi myślami twierdząc że wrócę o czasie – i wiecie kurcze wróżek z niego hi hi bo rzeczywiście udało mi się dolecieć tak jak planowałam. Oprócz wyszywania, leniuchowania i ogarniania dwóch przecudnych łobuzów (siostrzeńców) miałam możliwość z przyjemnością wyszykować moją kochaną siostrę na wyjście. Kolorystyka taka jaką najbardziej lubię. Niestety wieczór już był więc światło lampy trochę złagodziło kolor i idee makijażu – ponieważ w rzeczywistości oczy były bardziej przydymione i ciemniejsze – jak na wieczorowe wyjście przystało. 
Teraz już znacie obie moje siostry : )
Ostatnio na tapecie czytelniczej była książka „Żona podróżnika w czasie”. Najpierw na początku roku w kinie natknęłam się na zapowiedź filmu „Zaklęci w czasie”, ale na szczęście zanim obejrzałam polecono mi tą książkę, która okazała się pierwowzorem filmu. Ufff nie lubię najpierw oglądać potem czytać – wolę stanowczo odwrotnie.
Jak książka? Bardzo mi się podobała. I choć absolutnie nie jestem zwolenniczką literatury sf, a w związku z tym pewnie miałam niewielkie problemu w ogarnięciu wyobraźnią przenoszenie się w czasie i bycie tu i tam i tam i tu, to sama historia i zawarte w niej emocje: pięknej miłości, ogromnej tęsknoty i zrozumienia, powodowały, iż książka czytała się właściwie sama. Fajnym aspektem książki były również opisy pracy głównej bohaterki nad rzeźbami z papieru, papieru który sama tworzyła – takie bliskie było to robótkom ręcznym.
Dzisiaj obejrzałam też wspominany wyżej film. I … oczywiście książka była lepsza (chyba jeszcze nie zdarzyło mi się albo nie pamiętam żebym spotkała się ze zjawiskiem odwrotnym). Film spłycił wiele wątków i zagadnień powodując, w moim odczuciu, iż widz może nie rozumieć pewnych sytuacji czy relacji przyczynowo – skutkowych. Niemniej jednak z przyjemnością skonfrontowałam swoje wyobrażenia z czytania książki z filmem.
Jeśli o robótki chodzi to w rozjazdach bardzo tęskniłam za needlpointem zwłaszcza, że wspólny blog dotyczący tejże tematyki bardzo intensywnie rozwijał się w ostatnim miesiącu, a ja byłam zdana jedynie na podziwianie prac innych. Więc jak tylko wróciłam do domciu zaczęłam kontynuować mojego SALa. I…
Jak nici były w motkach to się człowiekowi – czyli mi – wydawało że kolory do siebie pasują, a jak przyszło do wyszywania lutowych elementów tych wewnątrz krzyża to zaczął się dramat i prucie. Najpierw fiolet okazał się za zimny, potem granat za ciepły wrrrrr myślałam że rzucę to w kiebieni treni. W końcu wyszyłam turkusową madeirą – czyli kolorem zupełnie nie moim no ale na razie pasuje więc nie narzekam. Pazurki poszły rayonem dmc (niezbyt szczęśliwa nitka do needlpointa bo ciężko ją utrzymać na wodzy napiętą no ale walczyłam mam nadzieję że efekt pozostanie do końca wyszywania ten sam :). No i przy rayonie naprawdę przydała mi się rada którejś z Was że lepiej się nią wyszywa kiedy jest nawilżona.
W środku krzyża poszła madeira (3 nitki) w kolorze fuksji i multikolorowa metalizowana nitka guttermana taka w szpulce jak nici do szycia – bardzo cienitka więc cztery razem złożyłam. Jest piękna i w końcu znalazła zastosowanie w moich wyszywankach i myślę że będzie się jeszcze tu i ówdzie pojawiała w tym obrazku.
M.
A ja nie mam odwagi aby wybrać się do siostry do Anglii:O(
OdpowiedzUsuńTwoje makijaże są przepiękne! Szkoda, że nie mieszkasz bliżej, to bym się zwróciła o makijaż na wesele, a tak cóż trzeba będzie samemu kombinować hahaha
bardzo ladnie dopasowalas kolorystycznie majkijaz,blondynkom dobrze w pastelach,gosc zawsze jest obciazeniem ni wazne jak bliski,z czasem wszyscy czuja sie zmeczeni,ale to chyba wszystkim potrzebne :)
OdpowiedzUsuńKasia a to Twoje wesele??
OdpowiedzUsuńKocham cię Siostro :)
OdpowiedzUsuńno wlasnie, samabym skorzystala z makijazy!
OdpowiedzUsuńJa to wcale nie mam siostry, zawsze chcialam.
Jestem ciekawa efektu koncowego Twojej pracy.
Serdecznie pozdrawiam.
Nie Magdo nie moje. Ja już 3 lata po ślubie jestem ;O) Wesele kuzynki męża.
OdpowiedzUsuńNo a co do robienia kartek to, ze mnie żaden "scrapowiec". Ja ogólnie mało plastyczna jestem i jak mi w miarę coś pasuje to kleję. A kartki o wiele szybciej się robi niż haft- szybciej widać efekt.
Człowiek docenia własny dom i własne śmiecie dopiero jak się gdzieś trochę poszwenda po świecie :-))
OdpowiedzUsuńMakijaże robisz profesjonalne! Rewelacja!
O needelpoincie się nie wyrażam, tylko wzdycham z podziwem :-)
Magda, dobrze że wróciłaś - nie ma jak w domu :)
OdpowiedzUsuńO dotarłam na twój blog i stwierdzam, że już byłam i nawet zapisałam sobie w notesie polecaną przez ciebie książkę.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za mile spędzony czas i za nauki.
pozdrawiam
Madziulu, uśmiecham się w sprawie tamborka. Czy mogłabyś napisać do mnie maila na makneta@gmail.com ?
OdpowiedzUsuń