Te wszystkie materiały już tu gdzieś się pojawiały, ale w związku z rozmową z Jolą i rozwikłaniem tajemnicy „trumiennych materiałów” (dla tych, którzy od tego postu zaczynają czytać bloga – to ukochany materiał, który szkoda ciąć i wykorzystywać i tylko do zabrania do trumny się nadaje – taki jest boski) postanowiłam sfocić je w inny sposób – ten tęczowy i czerwono – bordowy. I tak jak wyciągnęłam te moje nówki, myślę sobie że będzie nie lada wyzwaniem krojenie tych materiałów, bo one są takie ładne. I tak sobie myślę, że nie tylko tęczowo – kolorowe ale i te czerwone są trumienne na chwilę obecną – bo ja uwielbiam czerwony we wszystkich jego odmianach. Ahhh to jakieś wariactwo klasyczne, żeby zachowywać się tak nieracjonalnie – najpierw wydać kupę kasy w różnej walucie, a potem dygać przed wykorzystaniem – bo takie ładniusie. Czy na to wariactwo są jakieś leki??
Dziś również przystosowałam do wykorzystania spódnicę i sukienkę, zakupione w ciuchlandach – w kolorach bordowych (zdjęcie ciutkę przekłamuje kolorki – powodując że są bardziej czerwone niż spokojnie bordowe). Prując, tnąc wyobrażałam sobie tą moją narzutę – ahhh jestem bardzo jej ciekawa. Kurcze, żeby ta temperatura odrobinę spadła (bo ja lubię ciepełko) to bym dała rady poćwiczyć różne bloczki patchworkowe, a tak nie mam najnormalniej siły, zalewam się potem, mam bezwład czy niedowład kończyn wszelakich, szarych komórek też - żeby nie było, więc ostatnie kilka dni nic nie robiłam tylko przeglądałam blogi patchworkowe i się zachwycałam i cierpiałam z powodu pięknych materiałów dostępnych w cywilizowanym świecie od ręki (na bocznym pasku przybyło kilka nowych fajnych adresów).
Dzisiaj w Białymstoku znowu skwar był niemożebny, ja na szczęście planów wychodzenia z domu nie miałam uff. Na szczęście po południu przyszła burza i długi, chłodzący deszcz – no i miałam możliwość zrealizowania swojej wielkiej potrzeby ochłodzenia się tym deszczem i pobiegania na bosaka po kałużach. Było cudownie, choć na początku miałam z mężem (bo z nim szaleliśmy pod blokiem) wrażenie podobne jak przy skakaniu rozgrzanym do jeziora – zatykało nas trochę, serce waliło, ale kiedy organizm przyzwyczaił się do zmiany temperatury było już super. Poskakałam w ciepłych kałużach i przemoczona do suchej nitki, szczęśliwa bardzo wróciłam do domu :).Niedowład szarych komórek zmaltretowanych upałem nie był na szczęście taki duży żeby nie można było czytać, więc skończyłam najnowszą książkę Moniki Szwai „Zupa z ryby fugu”. Po skończeniu książki zatrzymałam się na moment żeby zastanowić się jakie właściwie odczucia odnośnie tej lektury, ponieważ nie były tak oczywiste jak w przypadku innych książek tej autorki. Może dlatego, iż tematyka książki bardzo poważna i mało rozrywkowa – bo histeryczne wręcz staranie się o dziecko różnymi sposobami z in vitro i matką surogatką włącznie. Wprawdzie nadal lekki styl pisania, czasami humorystyczne sytuacje, no ale … . Mam wrażenie, iż autorka chciała pokazać bardzo duży problem (niemożność naturalnego zajścia w ciąże) i konsekwencje z nim związane, w sposób lekki i przystępny (na ile się da). Mhhh no i jak ja mam ją ocenić? – może tak – w związku z sympatią jaką darzę książki Moniki Szwai, powiem że książka jest dobrą lekturą na letnie, upalne dni, ale też na długie zimowe wieczory :).
Określenie "trumienne materiały" powaliło mnie makabrą realizmu. Obawiam się niestety, że nie tylko materiały zasługują na to miano i wśród naszych absolutnie niezbędnych narzędzi jest więcej takich 'trumiennych kwiatków' ;)
OdpowiedzUsuńOby chłód i przyjemna pogoda utrzymała się nieco dłużej niż tylko wczoraj i dziś .... Upał zniechęca do jakiejkolwiek pracy ....
W całej rozciągłości zgadzam się z Aploch...u mnie naprawdę jest od groma takich rzeczy. Czy to nitek, czy koralików, tkanin....och cała masa tego.
OdpowiedzUsuńA te tkaniny są tak cudne, ze mnie chyba też by szkoda ich było ciąć, ale z drugiej strony sobie pomyśl...potniesz, ale jak to wszystko razem w całość poskładasz to dopiero będzie piękność.
Widziałam Twoje szmatki i chyba wszystkie są trumienne... bo są naprawdę cudne! A te radosne tęczowe koty pouśmiechane na maksa, to normalnie bajer nie do przeskoczenia :)
OdpowiedzUsuńI wszystko w energetycznych kolorach!
Zabawa w deszczu to jest to! Trochę żałuję, że nie poleciałam na ulicę jak chciałam, ale ochłodzenie i tak było dość gwałtowne, na balkonie :))))
Trumiennych gratów to ja mam do wypęku niestety...
OdpowiedzUsuńAle się pomalutku przełamuję ;-)
Co do książki Szwai - zgadzam się z Tobą. Jest zupełnie inna, niż jej dotychczasowe. Wciąga niewątpliwie, jak poprzednie, ale daje do myślenia...
Kolekcja szmatek okazała :) zadraszczam :)te czerwone są bardzo energetyzujące! a Szwaję bardzo lubię a do tej książki jeszcze nie dotarłam, pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńMadziula, przełam się i zrób coś z tych cudnych materiałów. Chociaż tego w koty to nie miałabym serca nawet dotknąć nożyczkami, nie mowiąc już o przecięciu ;) Makowego zresztą też.
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać co z tego wyczarujesz.
Pozdrawiam
jagusia
Tylko uważaj, bo czerwone farbują okropnie, nawet po kilkunastu dekatyzacjach :(
OdpowiedzUsuńWiesz co to dekatyzacja tkanin, bo musisz to zrobić z każdą szmatą przed tym, jak już pogodzisz się z faktem, że je pokroisz na drobniutkie kawałki......... żeby potem zszywać :)))
mniej więcej wiem ale jakbyś mi wyjaśniła dokładnie to się nie obrażę. Aczkolwiek jak sobie pomyślę że mam te moje wszystkie piękne czerwienie namoczyć to mi słabo. A poza tym jeśli nawet po dekatyzowaniu farbują to po co dekatyzować?? hihi
OdpowiedzUsuńMadziulaaa!!! Allle masz szmaty!!! Jacieee!!!
OdpowiedzUsuńA trumiennych to strrrasznie szkoda, wierz mi Madziula :))) Sama tak mam! Hahahaaa... :)))
Muszę przeczytać , właśnie już do mnie leci :)
OdpowiedzUsuńWidzę ,że czytamy i lubimy te same książki.
Pozdrawiam :)
OOooo, po ksiazeczke napewno siegne, a i takie pluskanie w deszczu mam juz za soba. Kto powiedzial, ze mamy za duzo lat na takie glupotki :)))) Ja nie mam ;)
OdpowiedzUsuń