Ale absolutnie proszę nie mylić z poskromieniem złośnicy – bo nic z tych rzeczy. Otóż maszyna cały praktycznie tydzień stała i czekała na boskie zmiłowanie tudzież na mój czas wolny, którego w tym tygodniu w domu niewiele spędziłam. No ale w końcu słysząc jej rozpaczliwe jęki, że już by chciała coś poszyć, obiecałam sobie i jej, że w sobotę będę szyła. No i jak obiecałam tak o dziwo zaczęłam. Instrukcja obsługi pod nosem i do dzieła – zaczęłam od nawijania szpulki bębenkowej – i już! za trzecim razem i po zmarnowaniu wielu metrów nitki udało mi się nawinąć i nawet poprawnie włożyć rzeczoną szpulkę do bębenka uff. Zakładanie nici było dosyć uciążliwe zanim przypadkiem oczywiście nie wpadłam na to że można sobie sprawę bardzo ułatwić. No i nawlekanie igły specjalnym automatem to bajka w porównaniu ze ślęczeniem z głową wbitą pod maszynę i próbami ręcznego nawleczenia igły. Zaczęłam od przetestowania ściegów. Jeszcze dużo wody upłynie zanim ja wyłapię i wyczuję przy jakim ściegu jakie będzie najlepsze naprężenie długość szerokość i inne takie. No ale najważniejsze jest to, że maszyna szyje, powiedziałabym że nawet współpracuje.
Jak już popróbowałam ściegów pomyślałam sobie że spróbuję zastosować w praktyce opowieści Basty jak uszyć bloczek zwany „galaretką w czekoladzie”. Nie pytajcie skąd taka nazwa – ale widziałam naocznie jak fajnie taki bloczek może wyglądać a poza tym mam wielką słabość do tych słodyczy. Basia opowiadała o 9 elementach takiej galaretki, ja jednak, jakby z przeczuciem pewnym, założyłam sobie że wypróbuję czy będę potrafiła to ogarnąć na elementach 4 i co? I dupa blada bo o ile zasada wydała mi się prosta i oczywista o tyle z szycia wyszło pokractwo istne – sami zobaczcie brrrr. No i co, no i z deka się zniechęciłam, wyłączyłam maszynę i zajęłam się innymi rzeczami – czyli nawijaniem mulinek na bobinki przy dr. Hausie.
No ale o zacnej porze – 21.00 naszło mnie znowu. Postanowiłam popróbować innych bloczków, tak w ramach rozruszania maszyny a i wprawienia się mojego. Pojawił się jednak problem braku jednolitego materiału, który mógłby służyć do ćwiczeń obok wzorzystego. Takim oto sposobem nadszedł też czas pocięcia koszuli, którą kiedyś w lumpeksie zakupiłam do tego właśnie celu, a że nieopatrznie okazała się być z dodatkiem wełny, to na nic porządniejszego i tak jej pewnie nie wykorzystam – jest więc ćwiczebnym materiałem. Zanim pocięłam koszulę i wycięłam wzór z papieru, zanim zaznajomiłam się z boską instrukcją ułatwiania sobie życia o tutaj, to zaczęłam szyć leciutko przed 22.00 – i moja pani M. sprawdziła się super nie robiła za dużego hałasu. Dzięki temu przy nowej sile i motywacji uszyłam kilka elementów próbnego bloczka. Wprawdzie nie pozbiegały mi się rogi – ale ale nie od razu Rzym zbudowano i kiedyś na pewno mi się zbiegną o!! W każdym razie jestem bardzo szczęśliwa, że ruszyło ale mam też świadomość jaki ze mnie laik i ile jeszcze muszę się nauczyć i ile ogarnąć żeby coś dobrze wyglądało. No i poza tym muszę w końcu zdecydować się jakie chcę mieć bloczki na mojej narzucie, którą niebawem zacznę szyć :).
Mijający tydzień był tygodniem frywolitkowym. Tym razem zmierzyłam się z dwoma wzorami (bo mało czasu naprawdę miałam na frywolnie) na które miałam chrapkę. Pierwszy to trójwymiarowa różyczka, którą zrobiłam dzięki Bean. Wprawdzie moja jest jakaś bardziej rozczochrana niż tu w oryginale ale co tam pierwsze koty za płoty. Tym bardziej że nigdy w takich ilościach, i ostatni raz dobre kilka lat temu robiłam kółka odwrócone – i na szczęście wychodziły bez problemu :). Drugi wzór nie pamiętam gdzie wypatrzyłam składa się praktycznie z samych łuczków i uważam że z cieniowanej nitki kwiatek wychodzi superancki.
A teraz książkowo. Przeczytałam „Symbol” Dana Browna – i chyba pierwszy raz byłam z lekka wkurzona, że przeczytanie tej książki zabrało mi wiele cennych dla mnie minut, a absolutnie nie była tego warta w ogólnym rozrachunku. Pojawia się pytanie dlaczego jej nie cisnęłam w kąt jak robiłam z niejedną książką? Otóż momentami książka naprawdę wciąga, i wzbudza ciekawość - co będzie dalej, natomiast na koniec jest bla bla bla i powoduje niefajną właśnie refleksje że cała tak naprawdę była bla bla bla. Po prostu Brown pojechał po tych samych mechanizmach przyciągania uwagi co w swoich poprzednich książkach, jednak mam wrażenie że bardzo na siłę i bardzo wodniście (tak jakby płacili mu od ilości znaków w książce). Cóż książka nie warta pieniędzy (dobrze że czytałam pożyczoną) ani czasu.
We czwartek minął rok odkąd zaczęłam pisać bloga. I cały czas nie mogę się nadziwić – jak to możliwe że to tak szybko zleciało. Ale cieszę się niezmiernie, że weszłam w świat bloggerów i że miałam okazję poznać Was – czytających i zostawiających komentarze, zagościć na Waszych blogach mając wielką przyjemność obcowania z Waszym życie. Dzięki blogowaniu poznałam też osobiście przefajne osoby, z którymi znajomość rozwija się na bardzo różnych i ciekawych płaszczyznach.
Dziękuję moim Czytelnikom (nie tylko tym ujawniającym się) – uściski.
M.
Dobrze, że zawarłaś znajomość z maszyną to bardzo pożyteczne urządzenie, a jak widzę same cuda mogą u Ciebie powstawać :)
OdpowiedzUsuńRóżyczka super, muszę wypróbować ;)
Życzę kolejnych lat blogowania, samolubnie, bo ze względu na to że bardzo lubię tu zaglądać i podziwiac Twoją twórczość :)
Magda, a nie powiedziała Ci Basta jak się szyje galaretki w czekoladzie, kiedy przeczytałam, że z 4 elementów próbujesz, zaczęłam się mocno zastanawiać dlaczego??? Dopiero zdjęcie wyjaśniło wszystko, hahaha hihihi...
OdpowiedzUsuńWybacz, ale musiałam się pośmiać;)
Tak by nikomu nie wyszło, no chyba tylko Jolci[zaklejony].
Testuj maszynę, a ja poszukam instukcji do galaretek.
Stack&slash
OdpowiedzUsuńtak się nazywają te bloczki- galaretki w czekoladzie to nazwa nadana patchworkowi przez jego autorkę ze względu na kolory :)))
oryginalne galaretki w czekoladzie a potem to już tak wszyscy nazywali swoje stack&slash ;)
Magda, znasz już nazwę to wygoogluj se więcej info.
Ależ fajnie jak widzę, że inne kobietki zaczynają uczyć się nowych technik! Świetnie! Jeszcze dwa dni i kolejna Maestra nam się objawi! Bardzo mi się twoje początki podobają!
OdpowiedzUsuńoj duzo wody uplynie,jesli wogole jest taka mozliwosc calkowitego poznania maszyny bo wszystko zalezy od jej jakosci,jak sie dobrze trafi na egzemparz to i wszystko idzie bez problemowo, kupilam sobie jakis czas temu maszyne overlock do obszywania brzegow,ile nici i neerwow poszlo zanim do tego doszlam gdzie co jak naciagnac,az calkiem niedawno przez przypadek znalazlam w opakowaniu zalaczone do tego cd myslalm ze padne,no ale trudno,najwazniejsze zeby miec z tego przyjemnosc :)
OdpowiedzUsuńKrzysiu oczywiście że mi Basia tłumaczyła tylko ja jestem totalna noga z wyobrażania sobie co z czym i dlaczego połączyć i nie zajarzyłam ze to się tak tnie i tak zszywa myślałam ze to dowolność no i widzisz co pocięłam :) hihi no ale to początek i sama się teraz z siebie śmieję hihi
OdpowiedzUsuńPoczątki maszynowe wcale niezłe, różyczka śliczna, kwiatek z łuczków też :)
OdpowiedzUsuńGratuluję roczku blogowego, życzę wielu owocnych lat :)
Pozdrawiam
Gratulacje z okazji roku blogowania!
OdpowiedzUsuńKupilas nowa maszyne? Jaka masz? Jak pocwiczysz to frustracje mina :)
Marysiu w poprzednim wpisie pokazałam jaką maszynę mam :)
OdpowiedzUsuńNo już mi dzisiaj lepiej idzie coraz lepiej :)
Madziu świetny tekst naprawdę! A z Tą maszyną to miałabym dokładnie tak samo :) Dlatego szyję w ręku :D
OdpowiedzUsuńCiekawam jak będzie wyglądała Twoja narzuta - oby w lumpeksach szmat nie zabrakło do ćwiczeń bo się boję już o narzutę ;)
CO do książki to widzę że Twoja opinia jest zupełnie taka sama jak mojego Połamańca ...
Ania ale ta maszyna jest super, zaprzyjaźniłam się z nią na dobre :) jutro wrzucę owoce mojej dzisiejszej przyjaźni :) No proszę mamy z Połamańcem ten sam gust :)
OdpowiedzUsuńA narzuta będzie boska - czerowno - bordowa :)
Nie wątpię że efekty będą zachwycające: w końcu im trudniejsze początki tym miłość później podobno tym mocniejsza :)))
OdpowiedzUsuńBrawo! Cieszę się, że ujarzmianie maszyny Ci się spodobało! Jest szansa, że ja swoją, która od roku stoi i łypie na mnie z wyrzutem też zacznę poskramiać... Na razie Ona prowadzi a ja się nadal boję ;-)
OdpowiedzUsuńRóża wyszła bardzo dobrze :) moja jest bardziej zwarta, bo zaciągając nitkę dodatkowo dokręcam kółeczka do środka ;)
OdpowiedzUsuńPrzy okazji, gratuluję roku blogowania i życzę wielu kolejnych rocznic!
Pozdrawiam serdecznie.
Gratuluję roku blogowania. Życzę wielu jeszcze rocznic.
OdpowiedzUsuńPodziwiam kwiatki i nową maszynę, czyli nową przyjaciółkę.
Pozdrawiam
Magda, próby maszynowe coraz lepiej Ci wychodzą - a to bogactwo ściegów jest powalające!!!! Trzymam kciuki za dalsze postępy szyciowe i żeby Ci się chciało cały czas o tym pisać :)
OdpowiedzUsuńCo do książki - ja ją niestety kupiłam :( Mój monż przeczytał, chociaż zabrało mu to baaaardzo dużo czasu, a ja muszę przyznać że poległam gdzieś w pierwszej połowie ;)
pod opinią o Brownie podpisuję się wszystkimi kończynami :)
OdpowiedzUsuńSto lat, sto lat!!!!
OdpowiedzUsuńMadziu! dzięki za przypomnienie o różyczkach :-))
OdpowiedzUsuń