Ja chyba najbardziej tak lubię, kiedy w jednym poście mogę napisać to o tym to o tamtym :) – bo przecież z tego i tamtego składa się moja sfera czasu wolnego.
Skończyłam sierpniowego kota RR – opala się sobie i nie dba wcale o anginę, którą jedzenie lodów w słońcu często się kończy. Zostały jeszcze cztery do ogarnięcia – więc bliżej niż dalej z czego jak wiecie niezmiernie się cieszę.
Największym wydarzeniem tego tygodnia (tak tak już we wtorek śmiało mogę tak powiedzieć) był wczorajszy zakup nowej maszyny do szycia – proszę państwa przedstawiam wam Panią M. (jak maszyna) zwaną też elną 3210. Maszyna jest prezentem urodzinowym od mojego ślubnego kochanego (choć urodziny za dobrych kilkanaście dni dopiero). Zakupiłam ją dzięki Basi (Baście), która jest moim guru w szyciu patchworków i cieszę się, że mieszka blisko. To dzięki jej maszynie napaliłam się na zakup nowej, ciszej działającej, przyjaźnie nastawionej w obsłudze do takiej laiczki jak ja :). Basia wszystko wytłumaczyła, pokazała jak działa, doradziła jaki model kupić, w końcu swoim osobistym samochodem zawiozła mnie do sklepu, gdzie pomaltretowała pana sprzedawcę i maszynę, sprawdzając czy działa, jak działa i dlaczego tak a nie inaczej. A na koniec jeszcze wynegocjowała kilka gratisów (nożyczki, obcinaczki szpulki zapasowe) – ehhh co ja bym bez Basi zrobiła. Teraz maszyna stoi i cierpliwie czeka, aż po pierwsze sprzątnę pierdolnik na biurku, na którym będzie jej miejsce, a po drugie i najważniejsze – odważę się za nią zabrać żeby samodzielnie nawinąć nitkę na szpulkę, założyć nitkę – a wiecie ta maszyna ma automatyczne nawlekanie nitek – ale bajer mówię wam hi hi – i tak dalej i tak dalej. No ale już sobie obiecałam że jeszcze dzisiaj do niej siądę pogłaszczę na przywitanie i może będzie wszystko dobrze.
Dzisiaj uparłam się żeby skończyć jedną z kilku zaczętych książek – sensacje Lee Child`a „Umrzeć próbując”. Jest to pierwsza książka tego autora, którą przeczytałam. I cóż nie porwała mnie tak jak sensacje Cobena na przykład. Stało się tak pewnie dlatego, że jest ona … jakby to napisać za mocno militarna jak dla mnie, aczkolwiek bardzo dobrze się ją czytało, mimo iż akcja rozkręcała się zasadniczo wolno. Ogólnie oceniam ją jako dobrą i na pewno jeszcze sięgnę po tego autora, żeby przeważyć szalę albo na lubię albo nie lubię.
Przerywnikiem, dosyć niestandardowym jak na moje lektury, były książki bez tabu czyli: „Wielka księga siusiaków” i „Wielka księga cipek” Dana Hojer, Gunilli Kvarnstrom. Wbrew tytułom są to siedemdziesięciostronicowe niewielkiego formatu książki, dla dzieci w wieku 10-12 lat opowiadające o fizyczności i emocjonalności związanej z płcią, poznawaniem swojego ciała i jego biologicznych reakcji (które często powodują przerażenie u nieuświadomionych młodych ludzi). Moim zdaniem książki są świetnymi pomocnikami dla rodziców, którzy często przeżywają katusze mając świadomość, że czas najwyższy pogadać z małolatem o TYCH sprawach. Polecam ;)
A na koniec kulinarnie. Ja generalnie nie lubię gotować, a wymyślać co mam zrobić na obiad nie lubię jeszcze bardziej. W takim oto nastroju zajrzałam do lodówki i migaczem skorelowałam ze sobą trzy składniki dostępne w zasięgu wzroku: parówki, pomidory i mozarelle. I wyszła z tego zapiekanka. Ja uwielbiam roztopioną mozarelle z pomidorami i pesto (tak na ciepło) dzisiaj jednak dodałam parówek (berlinki Morlin) wiec pesto nie pasowało mi jakoś. Aha i już wiem z doświadczenia że do tego typu dań bardziej nadaje się mozerella sucha – znaczy nie taka co pływa sobie glutowato w jakimś roztworze, tylko taka hermetycznie pakowana na sucho lub na wagę (choć tej ostatniej nie próbowałam jeszcze) – a lepsza jest dlatego że mniej wodniste jest danie. Wszystko przygotowuje się 5 minut a piecze w rozgrzanym piekarniku około 15 minut – więc nie dość że mało skomplikowane, szybkie to jeszcze smaczne. Oczywiście w miarę potrzeb i sympatii można posypać wszystko przyprawami – ja tradycyjnie użyłam soli i pieprzu czarnego.
M.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńnarobiłaś mi smaka okrutnego na taką zapiekankę:) pozdrawiam ciepło i dziękuję za miłe słowa na moim blogu:)
OdpowiedzUsuńniech ten kotek za duzo na sloncu nie przebywa bo mu siersc wyjdzie ;) ;) no maszyne musisz koniecznie poglaskac, podmuchac i pochucac zeby cie nie zawiodla i zebys nie tracila nadzieje jak Ci cos nie wyjdzie :)
OdpowiedzUsuńPani M. to laska nebeska! A krawaty wiąże??? Jeśli nie to na pewno kwestia doczytania w instrukcji i wystarczająco długo czułego przemawiania ;)
OdpowiedzUsuńKot jest czadowy :D
Śliczne są te kociaczki... Ale maszyna to już no no... ;) Czekam na efekty szyciowe... ;)
OdpowiedzUsuńA odpowiadając na Twoje pytanie... Pręgi u tygryska są malowane... ;)
Pozdrawiam...
widać jaka jesteś zielona z zazdrości? :) widać czy nie widać? :) na pewno widać :) Pani M. prezentuje się po prostu zabójczo!! Gratulacje :)
OdpowiedzUsuńPędzisz z tymi RRkami:)) Maszyna do szycia jest na mojej liście "kiedyś ją kupię i kiedyś może nauczę się szyć":D Lektury interesujące!
OdpowiedzUsuńA na widok zapiekanki to się normalnie głodna robię:))
Łooooo jejejjjj! Alez piękny prezent! Madziu! Do dzieła! Niech pani M. nie stoi bezużyteczna!
OdpowiedzUsuńZapiekanka niczego sobie!
Lubię smaczną prostotę :-))
A ja głodna się robię na widok tak cudnej maszyny. Mam na nią ogromny apetyt. I chyba się podpytam, gdzie ją kupiłaś, może i ja dostanę takie gratisy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Tereniu maszynę kupiłam w białostockim sklepie. Ale wiem że oni sprzedają też na allegro i być może wysyłkowo. To jest adres strony tego sklepu: http://www.maszyny-szwalnicze.pl/
OdpowiedzUsuńAle są też w sprzedaży w sklepie wysyłkowym krakowskim i kilku innych. Ceny są zbliżone.
Kotek cudny... chętnie przyłącze się do niego...
OdpowiedzUsuńPani M. też robi niezłe wrażenie, od jakiegoś czasu obiecuję sobie że nauczę się szyć... chwilowo na obietnicach się kończy :-)
No to teraz dasz czadu patchworkowego :))) Przez Twoje opisy jedzeniowe to smaka mam. Teraz na mozzarellę, poprzednio na truskawki ;) Podła kusicielka kochana...
OdpowiedzUsuń