Dzisiaj były wyścigi co kogo wykończy, a zawodnikami w tej zacnej dziedzinie byłam ja – nie za bardzo zaawansowana w pracach wykończeniowych brzegów obrusu oraz obrus z pomocnikami w postaci szpileczek. Zawody odbywały się od samego rana, organizatorzy po zapoznaniu uczestników (czyt. mnie) z zasadami przygotowania obrusu do mereżki rozpoczęli zawody. Z drżącymi rękoma podeszłam do rywalizacji, obrus natomiast niewzruszony nic sobie nie robił z zadania (by się wydawało na pierwszy rzut oka). Ale to była stanowczo błędna interpretacja jego (obrusa) zachowania bo skubany wiedział co robi układając się od samego początku prawą stroną ku górze, ja natomiast i tak zestresowana zawodami podkładania i tego żeby nie pociąć materiału w niewłaściwym miejscu, nie zajarzyłam, że nie podkłada się obrusu na prawą stronę tylko wręcz przeciwnie. Zawody trwają ja pieczołowicie najpierw wyciągnęłam odpowiednie nitki z całego obwodu obrusa (tu jeszcze prawa czy lewa strona było wsioryba), potem szpileczkami zamocowałam brzeg, żeby szybciej fastryga poszła. Zawody trwają od jakichś 2,5 godziny już, kiedy nagle orientuję się, że obrus zrobił mnie w konia układające się prawą do góry, bo przecież nie mogę tak go podłożyć więc półtoragodzinna rywalizacja poszła się czesać, trzeba było cofnąć się do punktu wyjściowego: zakładania, szpileczkowania i fastrygowania, no i znieść dziki chichot satysfakcji obrusa, że udało mu się zrobić mnie na szaro. Po następnej godzinie zawody zostały ukończone. W związku z wielkim moim zaangażowaniem w całą akcję i intensywną rywalizację z obrusem (zwłaszcza przy szpilkowaniu brzegów) odnotowane zostały straty na ciele (na szczęście umysł ocalał przypadkowo) – pokłute udo, w które zostało zaatakowane pomocnikami obrusa – znaczy się szpileczkami (dowód fotograficzno obdukcyjny poniżej).
Reasumując, pomimo wysiłku fizycznego (napięte plecy) i psychicznego (bo pruć było trzeba), dziur w udach i krwi, która się przy tym polała również, ogłaszam, iż zwycięzcą tego etapu rywalizacji jest …. tadam …. oczywiście że ja (ktoś myślał inaczej??).
Reasumując, pomimo wysiłku fizycznego (napięte plecy) i psychicznego (bo pruć było trzeba), dziur w udach i krwi, która się przy tym polała również, ogłaszam, iż zwycięzcą tego etapu rywalizacji jest …. tadam …. oczywiście że ja (ktoś myślał inaczej??).
M.
Hahaha :D medal Ci się należy:D jeden za zwycięstwo, a drugi za rany odniesione w bitwie ^^
OdpowiedzUsuńA kto na udzie wpina szpilki ??? lepszego miejsca nie znalazłaś ?
OdpowiedzUsuńGratuluję zwycięstwa, najgorsza część za Tobą, teraz każdy ścieg będzie Cię przybliżał do końca wojny, a efekty będą bardziej widowiskowe :)))
Magda, widzę że walka była zacięta!!!! Od początku wiedziałam że wyjdziesz z niej zwycięsko - ale powiem Ci, że gdybym to ja trafiła na ten obrus to on by pewnie w połowie tej walki trafił do szuflady i tam sie napawał swoim zwycięstwem :)))
OdpowiedzUsuńBardzo poprosze dalsza relację z obróbki obrusa z obszernym opisem i dużą ilością zdjęć :)
A przy okazji - co to są ósemki oplatane na przęsełkach? :)
Madziu - sugeruję, żebyś w przyszłości upinała szpilki na CZYIMŚ udzie. Swoje oszczędź :-D
OdpowiedzUsuńCzekam na dalszą część relacji z pola walki
A przy okazji doczytałam odpowiedź u siebie - dziękuję :) Co ślepemu po czterech oczach :)
OdpowiedzUsuńMagda, dzięki za tę szczegółową relację. W życiu nie będę podkładać obrusów w ten sposób. Normalnie zmęczyłam się, wyczerpałam i muszę teraz odpocząć, bo pomyślałam, że to ja to wszystko przeżyłam....
OdpowiedzUsuńeee dziewczyny nie było tak źle, i własnie napisałam tego posta ku pokrzepieniu że nawet taki naturszczyk w podkładaniu jak ja (robię to pierwszy raz) może zwyciężyć. Więc do boju!! bo naprawdę takie brzegi są efektowne :)
OdpowiedzUsuńNo no ... :) Gratuluję wygranej walki! Zacięta była. 'Dziki chichot satysfakcji obrusa' powalił mnie na łopatki.. chyba nie chciałabym go usłyszeć ;)
OdpowiedzUsuń