5 grudnia 2012

... bluszcz ...

Kilka tygodni temu zbiegły się ze sobą dwa jakby obdarowania mnie książkami. Jedno i drugie zupełnie niespodziewane - więc prawdziwa niespodzianka z tego była a i w związku z tym wielka radość z małej rzeczy. Jedną z tych obdarowań poczyniła znana mi zupełnie z innego pola - bo buściarskiego - Renata Kosin. O pierwszej książce tej autorki pisałam tutaj. A drugą niedawno skończyłam czytać - mowa o "Bluszczu prowincjonalnym", książce, której akcja dzieje się w moich stronach. I choć nie jest umiejscowiona w Białymstoku, to wiele miejsc akcji znam, byłam widziałam i to było niesamowite. Niesamowite dlatego, że miałam wrażenie jakbym czytała pamiętnik kogoś mi bliskiego.

Nie będę tu spojlerować, bo i po co - książka jest dobra, szybko się ją czyta i smuci się kiedy widzi się coraz kartek do końca ... w fajnych książkach to jest ich wadą - szybko się kończą. Ja tutaj przy okazji pisania o niej chciałabym odnieść się po prostu do kilku fragmentów i tego jakie wspomnienia we mnie poruszały ...

"... mogę panią podwieźć do przystanku (..) - oj to dobrze. Bajki. Bo mnie cosik dzisiaj nogi puchną..."

tu o mały włos się nie popłakałam, ponieważ w moim otoczeniu jedynie moja kochana babcia Marysia mówiła zamiast dobrze - bajki. A że cała książka w jakiś magiczny sposób (nie wiedzieć czemu) przeniosła mnie w lata dzieciństwa - to i wspomnienie babci, która już nie żyje niestety i tego jak mnie dopieszczała i dawała mi swoisty azyl u siebie w mieszkaniu ... hlip hlip

" ... przypomniała sobie dawne czasy, kiedy na rozłożonej na ziemi folii można było wynaleźć najprzeróżniejsze "przydasie" przywiezione przez gości zza wschodniej granicy ..."

to co goście zza wschodniej granicy przywozili kiedyś to historia, o której niejedną pewnie książkę można było napisać. Dla mnie ten fragment to wakacyjne "wyprzedaże" swojego "dobytku" pod sklepem spożywczym. Jak sobie przypomnę jakie rzeczy próbowało się sprzedawać, często bez akceptacji mamy, żeby tylko zdobyć pieniądze na loda czy rulonik pestek usmażonych przez kogoś w melinie to buzia uśmiecha się od ucha do ucha. Bo tylko dziecko ze swoją naiwnością i wiarą w rzeczy niemożliwe jest w stanie być takim biznesmenem. 

" wzięła jedną z e znalezionych w domowej biblioteczne książek i udała się na werandę"

mimo, iż owa weranda była dokładnie w książce opisana, to jednak ja wizualizowałam ją sobie jako najukochańszą werandę na której byłam - w Mikaszówce, a to za sprawą niesamowitego relaksu jaki można tam przeżyć będąc z przyjaciółką. "Moja" weranda wychodzi na kanał augustowski i morze zieleni, która koi zmęczone oczy i umysł. A Ula jest jedną z nielicznych osób w moim otoczeniu, z którą tak samo bosko się milczy jak i rozmawia.

"...przypiszę (...) czopki (...) proszę mu aplikować trzy czwarte tego czopka. - Ale jak to? - Do odbytu trzy czwarte. Myślę, że taka ilość będzie wystarczająca (...) - Znaczy co? trzy czwarte mam wsadzić a jedna czwarta ma wystawać? ..."

i tu walnęłam perlistym śmiechem - wizualizacja takiej scenki podnosi stanowczo poziom endorfin w organizmie

 "... pamiętasz panią Danusię? (...) Rzeczywiście są tam takie miseczki. Z literką "K" ..."

za panią Danusią i dobrym stanikiem tęsknię. Muszę chyba odwiedzić Łomżę.

" ... nie należy tak pochopnie oceniać kogokolwiek, a ja niestety zrobiłam to już kolejny raz ..."

ktoś mógłby powiedzieć, że nie są to przecież prawdy objawione, ale w pędzie dnia codziennego czasami nie starcza nam czasu ani siły, żeby nam pewnymi wartościowymi elementami się zatrzymać, podumać. Czytając Bluszcz taki momentów dla mnie było wiele, dzięki czemu stanowczo książkę zaliczam do dobrych nie tylko łatwych i przyjemnych.

i jakby na potwierdzenie powyższych mych słów fragmencik:

"... czas nie płynie, pani Aniu. Czas, za przeproszeniem, zapierdala, a człowiek leci za nim z wywieszonym ozorem, a jak nie zdąży, to pada na pysk. A potem podniesie się albo nie ..."

dlatego właśnie staram się jak najczęściej robić stop i zwalniać - bo życie ma się tylko jedno (no chyba że się wierzy w reinkarnację ;))

p.s. czytając książkę zaznaczałam zakładkami fragmenty, które wzbudziły określone emocje ale niestety emocje szybko ulatują zwłaszcza jeśli wynikają z jakiegoś kontekstu nastroju i ciężko jest je odtworzyć ... ale to dla mnie lekcja żeby od razu na bieżąco zapisywać co czuję, nie tylko zaznaczać fragmenty ważne. 

 Kolejny raz utwierdzam się w przekonaniu, że Polska literatura - to DOBRA literatura - polecam!!

p.s.1 zachęcam do przeczytania o książce u Joli - jak zwykle fajnie wszystko ujęła nie zdradzając szczegółów.
M.

8 komentarzy:

  1. U mnie też było dużo emocji podczas czytania tej książki. Takich bardzo wspomnieniowych i niezwykle pozytywnych :) A czytając o czopkach długo się nie mogłam ze śmiechu uspokoić. Tu dałaś fragment, ale wykropkowane fragmenty i to co wcześniej w tekście daje atmosferę temu wydarzeniu... Aż się teraz uśmiecham do tego tekstu :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. no chyba i ja sięgnę po polska literaturę, kresowa i z takim ładunkiem wspomnieniowych emocji, aż milusio...:)Fajny opis M....:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak polecacie że sięgnę na półkę po tę książkę na pewno!

    OdpowiedzUsuń
  4. Koniecznie muszę przeczytać! Apetytu mi narobiłaś!
    Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  5. hehe, przez te czopki oplułam sobie monitor ;-)
    a czas faktycznie nie płynie, przynajmniej u mnie ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak z Podlasia to mus przeczytac!

    OdpowiedzUsuń
  7. o i ja muszę przeczytać:-) a Łomży to już nie koniecznie - są ze 3 sklepy z braffitingiem w Białym, a asortyment podobny i dziweczyny miłe tak samo jak Pani Danusia :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o nie Pani Danusia to Pani Danusia - nasze białostockie sklepy tej osoby nie zastąpią :)

      Usuń