15 lipca 2009

... zakładka frywolnie ...

Jakoś tak frywolitki kojarzą mi się ze słowem „frywolny”, aczkolwiek zapewne nic z nim wspólnego nie mają. Bardzo dawno nie robiłam nic czółenkami, a wszystko to z braku czasu (tak od ponad roku). Ale przyszła potrzeba– dodatek do prezentu książkowego - trzeba było przegrzebać wielkie pudło z nitkami do frywolitek, zdecydować się na kolor (oj proste to nie było) i do dzieła. I tak w czasie oglądania piątego sezony „Chirurgów” trzasnęłam prawie cały środek zakładki.
A jak już jesteśmy w temacie to pokażę od czego zaczynałam przygodę z frywolitką i pokażę trochę w tym trochę w następnym wpisie zakładkowym.


Dawno dawno temu – a było to najprawdopodobniej wczesną wiosną 2000 roku (tak przynajmniej wynika z daty fotek pierwszych frywolitek) przyjechała na zaproszenie kilku dziewczyn chcących się nauczyć tej techniki Zosia z Poznania i pokazała jak wygląda ten osławiony „myk”, dzięki któremu można tworzyć supełki. Zajęło nam kilka godzin zanim powstały pierwsze koślawe i kolejne (robione już w domu) wzorki.


Potem była zielona okrągła serwetka, którą nadal mam u siebie. Pamiętam, że najwięcej powstało jej w autobusie pędzącym do Bremen i z powrotem.


Potem już nie pamiętam kolejności były gwiazdki (wiele nie zostało obfotografowanych niestety), to są moje najulubieńsze motywy, szybko się je robi, można pofantazjować z koralikami na różne sposoby (taaa o koralikach to chyba kiedyś inny wpis zrobię – i żeby nie było koralikach do frywolitek właśnie).



M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz