20 czerwca 2010

… truskawkowo …

Ten tydzień miał być krzyżykowy a wyszedł truskawkowy, natomiast za krzyżykowe myszy zabrałam się dopiero w sobotę po południu i pewnie w związku z tym pewnie przeciągnie mi się ten krzyżykowy czas na tydzień następny – bo jeszcze kociak na leżaku miałczy słonecznie. Jakoś tak się znowu zabiegałam w tym tygodniu, a jak już padłam na kanapę to chciałoby się nadrobić zaległości blogowe i pograć w gierki logiczne. No właśnie po prostu wsiąkłam, w kilka gierek między innymi w patchworkowe puzzle :) i kulki i inne myśleniowo – sprawnościowe łamigłówki – jakby ktoś był zainteresowany to polecam tą stroną.
Teraz truskawki – to między innymi one (i jeszcze czereśnie i arbuzy) są powodem zaniechania planów dietowych w najbliższym czasie. Jak wiadomo truskawki bywają w różnym stanie fizycznym i nie zawsze da się od razu wszystkich zjeść. Ze dwa lata temu zatęskniwszy za kremogenem – smakiem dzieciństwa – postanowiłam zrobić na zimę taki kremogen. Zblendowane truskawki z niewielką ilością cukru wlewałam w duże pojemniki po lodach. Ale niestety ciężko było wydobyć z nich potem odpowiednie porcje – bo kurde truskawki zamrożone są twarde, a na naleśniki nie zawsze potrzeba całe opakowanie. Moja mama w tym roku unowocześniła patent przechowywania kremogenu – otóż wymyśliła żeby ten kremogen pakować do woreczków na kostki lodu. Bo i małe porcje, które można zapakować bezpośrednio do buzi – taka większa zimna landrynka, łatwiej wyjąć porcje do naleśników, makaronu czy innych takich . I moim zdaniem pomysł jest w dechę, no może nie jest prosty do realizacji, ale cierpliwość zawsze jest nagradzana fajnym kremogenem :). Mama pakuje kremogen do woreczków rękawem do nakładania kremu na ciastka (nie wiem jak to się fachowo nazywa), ja na początku wlewałam za pomocą lejka, potrząchając lub przeciskając krwistą mazię z miejsca na miejsce, ale unowocześniłam ten proceder i wstrzykuję strzykawką (zarówno małą 5 jak i dużą 20). I jest to najlepszy sposób bo ciśnienie przesuwa truskawki do kolejnych woreczków.
Jak nie kremogenowo to truskawki oczywiście uwielbiam ze śmietaną i cukrem, aczkolwiek ostatnio odkryłam do truskawek serek wiejski odrobinę posłodzony płynnym słodzikiem. Mniamu mniam – a jutro będę próbowała z ricottą.
Tak zupełnie z innej kulinarnej bajki – robiłyśmy z Ulą suszi w domciu, eksperymentalnie zapakowałyśmy do nich oprócz łososia też śledzie (taki w płatach solony) – i to był strzał w dziesiątkę, dały wyrazistości temu orientalnemu specjałowi. Taki jeden przypadkowcem nam się udał:
Jeszcze uprzejmie chciałam donieść o moich książkowych przygodach. Czytam i czytam ostatnio i napalam się na kolejne książki, i nie mogę się zdecydować co czytać – wiec jednocześnie czytam 4 książki – olaboga chyba przesadzam :)
Pierwsza przeczytana to Marina Carlosa Ruiza Zafona, podobno pierwsza jego książka, choć wydana dopiero niedawno. Mhhh i jak moja refleksja? Marina to dziwna powieść, naszpikowana dziwactwami i trochę horrorowymi elementami, które nie za bardzo przypadły mi do gustu. Wprawdzie książkę czyta się bardzo szybko i w miarę interesująco, jednak moim zdaniem nie jest żadną rewelacją.
Druga – to książka, którą połknęłam dosłownie – ale pierwsza autorki bardzo pozytywnie ocenianej na wszelakich książkowych blogach – Jodi Picoult – przeczytałam Bez mojej zgody. Książka niezwykle poruszająca, bo dotycząca bardzo delikatnej, życiowej kwestii. Narracja prowadzona wielopłaszczyznowo – z punktu widzenia wszystkich głównych bohaterów – co bardzo wzbogaca obraz przedstawianej sytuacji i pozwala czytelnikowi wyrobić osobiste zdanie na temat poruszanego przez autorkę tematu. Po przeczytaniu tej pozycji wstąpiłam w poczet wielbicieli autorki, i mam już na półce koleje 5 jej tytułów.
Właściwie w dniu zakończenia, książki obejrzałam film na jej podstawie – no i kolejny raz film był spłycony, niepokazujący bardzo wielu ważnych rzeczy, niestety nie oddający książki.
M.

14 komentarzy:

  1. Kremogen? Hmm.... nazwa oryginalna a i pomysł świetny: zawłaszcza porcyjki akurat do rozmrażania i siup: na naleśnik! Chyba muszę spróbować, bo Artur strasznie marudzi o różne pankejki ..... A już powoli czereśnie moje ukochane się zaczynają..... :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Kremogen i owszem robię, nawet często podgrzewam go na gorąco dodaję galaretki i wylewam tężejące na biszkopt z masą budyniową...ulubione ciacho moich chłopaków ;o)
    Ale przyznam, że jeszcze nie mroziłam i nie dodawałam do naleśników.
    A że truskawki w lodówce są, upału nie ma więc nad patelnią można postać, więc chyba dzisiaj wypróbuje w tym zestawieniu ;0)

    OdpowiedzUsuń
  3. Marina to najgorsza niestety powieść Zafona. Szczerze polecam "Cień wiatru", choć oczywiście wszystko jest kwestią gustu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ania a ty nie spotkałaś się za czasów dzieciństwa z takimi niby lodami ale właśnie ze zmielonych truskawek w małych plastikowych kubeczkach sprzedawanych w pss-ach?? Taki napis był na opakowaniu i tak mi już zostało :)

    madzika Cień wiatru przeczytany - i właśnie o wiele bardziej mi się podobał na półce jeszcze stoi coś z aniołem w tytule - ale po Marinie muszę odpocząć bo grom go wie co autor tam na wymyślał :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Może też zrobię taki kremogen? Na zimę jak znalazł :) Ja uwielbiam truskawki, najczęściej robię koktail z maślanki, jogurtu i truskawek, rozbełtany maksymalnie, do tego dokrajam kilka truskawek w kawałkach i mmm ...poezja... wyjadam dużą łychą z wysokich, dużych szklanek.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie słyszałam o takim wynalazku :-)
    Brzmi nieźle i wygląda apetycznie.
    Zafon chyba "jedzie" na popularności "Cienia wiatru" Inne jakoś mi nie przypadły do gustu.
    A Jodi Picoult polecam :-))

    OdpowiedzUsuń
  8. Kremogeny są przepyszne :) dobrze że mama zrobiła ich bardzooo dużo :) a jeśli chodzi o książkę bez mojej zgody to jest boska ... płakałam w trakcie jej czytania ...a tak swoją drogą dostałaś ją od nas rok temu w prezencie i dopiero ją przeczytałaś :) nie ładnie buziak

    OdpowiedzUsuń
  9. bardzo fajny wynalazek - ja truskawki mroże prezkrojone na pół lub na ćwiartki z dodatkiem odrobiny cukru, ale faktycznie zawsze jest problem z podziałem - muszę spróbować tego patentu :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Pierwszy raz usłyszałam taką nazwę:)) Ja praktykuję wersję leniwą: truskawki zasypane cukrem i podziabane widelcem, oczywiście do zjedzenia od razu:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja odpuszczam przechowywanie truskawek. Najadam się w sezonie i pod koniec zimy marzę. Za to z chęcią rzucam się na nie w czerwcu. Wracam do natury. Jem sezonowo.
    Ale pomysł świetny, przekażę go innym!

    OdpowiedzUsuń
  12. Madziu, sprobuj truskawek posypanych niewielka iloscia cukru pudru i polanych octem balsamicznym. 15 minut czekanis i voila :)a kremogen zrobimy! zamieszka w zamrazarce obok zamrozonego rosolu ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. aaa i zapomnialam napisac o Marinie- jest mega, mega, mega dziwna, ale jakos mi bliska przez ta Barcelone ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Truskawki tradycyjnie pyszniutkie, mnie jednak bardzo intryguje to suszi, jeszcze w takiej formie nie widzialam :))))

    OdpowiedzUsuń