15 kwietnia 2010

… morza szum … książki czar …


Kwiecień miesiącem intensywnego podróżowania – przede wszystkim naszymi kochanymi kolejami – jak pewnie wiecie jest to zawsze wielka przygoda, czy dojedzie, kiedy dojedzie i jak się przeżyje niezapomnianą wizytę w toalecie. Tak czy siak kilkadziesiąt godzin w pociągu w przeciągu kilku dni umęczyły mnie znacznie. No ale podróż ta najdłuższa była uwieńczona wspaniałym pobytem nad morzem. Kwietniowe morze bywa kapryśne, a precyzyjniej pogoda nad tymże. My jednak mieliśmy szczęście bo właściwie cały czas było piękne słonko czyste niebo a i wiatr bywał znośny. Także nawdychałam się jodu na cały rok.
Kiedyś obiecywałam Wam tutaj, że pokażę po co ja właściwie z każdej nadmorskiej wyprawy przywożę kilogramy kamieni plażowych – bo tym razem nie było inaczej, na szczęście koleżanka je przewiozła przez Polskę w bagażniku, więc nie musiałam ich ciągnąć w walizce uff. No to pokazuję łazienkę mojej przyjaciółki ozdobioną morskimi kamieniami – które w odróżnieniu od kamieni polnych mają cudowne opływowe kształty, a i dzięki temu mają też bajeczne kolory i struktury. Kamienie w tejże łazience znajdują się pod kibelkiem, oraz włożone w obraz na ścianie. Bardzo mi się ten pomysł podoba, zwłaszcza, że ozdób tych nie trzeba za często wycierać z kurzu.

We wspomnianej wyżej długiej podróży PKP pierwszy raz odważyłam się publicznie wyszywać, no i trzasnęłam prawie całą myszę jedną i dzięki temu nadrobiłam wielkie mysie zaległości. Tylko oczy potem tak bolały że już czytać nie dałam rady : ( ale czego się nie robi … niestety nie sfociłam pkpowej myszy ponieważ miałam mało czasu między podróżami a bardzo zależało mi na tym żeby pomknęły dalej.

Tu w UK (bo to kolejna kwietniowa podróż) mam szczytny plan wyszyć dwa koty i przedostatnią mysz. Wczoraj męczyłam kota na jakimś liczonym materiale – może to już przemielony w rękach Unimil albo coś w ten deseń, w każdym razie bardzo źle mi się na tym haftuje, krzyżyki są duże i niezgrabne … no ale większą połowę kota mam za sobą, a następny będzie już na kanwie.

A na koniec o bardzo fajnej i lekkiej książce praktycznie na jeden wieczór lub na kilka przejazdów autobusem – uprzedzam jedynie, że czytanie jej w miejscach publicznych może pociągać za sobą zdziwione i podejrzane spojrzenia, ponieważ książka jest bardzo zabawna i tak dobrze napisana, że czytelnik wchodzi w nią tak że nie panuje nad chichotem w trakcie. A piszę o książce Magdaleny Kordel „48 tygodni”, która jest napisana w formie nieregularnie prowadzonego pamiętnika kobiety w średnim wieku. Konfrontuje się ona z bardzo normalnymi sytuacjami, jak to w życiu - chciałoby się powiedzieć, jednak życie to i wydarzenia w nim występujące, opisuje w tak lekki i przystępny sposób, że miałam wrażenie jakbym gadała z przyjaciółką przy dobrej kawusi. Polecam serdecznie, zwłaszcza na ciężkie nastroje i nasze „ciężkie życie” :).
M.

2 komentarze:

  1. fantastyczny pomysl z tymi kamieniami :),tez lubie dobre ksiazki od ktorych trudno sie oderwac,tylko na wszystko trzeba czasu niestey :( a moze to ja taka wolna i nie potrafie sie zorganizowac :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, wpadłam przez przypadek.
    Patrzę i mamy podobne zdjęcie, zaręczam że wczesniej tu nie zaglądałam. Naq moim są uwiecznione muszelki ułożone w kształcie serca:)))
    Ciekawa zbierzność, tym bardziej że ja od marca wybierałam sie na morze:)))
    Pozdrawiam miło

    OdpowiedzUsuń