
31 grudnia 2009
...niech ten rok będzie kolorowy...

30 grudnia 2009
…no i gdzie te moje wpisy…
Zacznę od czasów świątecznych, choć już dawno każdy o nich zapomniał, a tu wspominki. Dostałam od sympatycznych dziewczyn z mojej klasy super prezent taki mikołajowo -pożegnalny (bo z powodów zdrowotnych jestem na urlopie). Sama idea i to że o mnie pomyślały już mnie z deka uzdrowiło. Zobaczcie sami – koniecznie proszę powiększyć zdjęcie żeby przeczytać ulotkę.
Ostatnio udało mi się przeczytać „ PS Kocham Cię” Cecelii Ahern. Dlaczego akurat tą, bo po pierwsze był film na jej podstawie nakręcony, którego jeszcze nie obejrzałam, a po drugie napatoczyła mi się w dosyć dobrej cenie – jeszcze taniej niż na okładce ponieważ za 8 zł. A przy okazji polecam wszystkim zakupy książkowe tutaj, naprawdę mają bardzo atrakcyjne ceny książek. A jeśli chodzi o film, to zawsze wolę najpierw przeczytać książkę, żeby potem nie wzorować się tym co było na filmie, a już tym bardziej nie znać szczegółów. Poza tym wydaje mi się, że książki są bardziej szczegółowe i fajnie potem jest oglądając ekranizację dostrzegać rzeczy, o których nie powiedzieli albo które zmienili. Ale powracając do samej książki – na pierwszy rzut oka - ot tak prosta historia roku życia młodej kobiety, mieszkanki Irlandii, dla której ten rok łatwy nie jest bo pochowała właśnie ukochanego męża. Ale w drugim rzucie, pokazany jest mechanizm, pewnie często spotykany w życiu codziennym wielu kobiet, „uwieszenia” się na mężczyźnie i życia tylko i wyłącznie dla niego, zatracenie gdzieś przy tym wszystkim siebie i swojego życia. I jest pięknie jak jest pięknie, ale kiedy umiera osoba, która była „żywicielem” (do którego jest się przyssanym) to życie zaczyna wyglądać zupełnie inaczej, są inne okoliczności, inne potrzeby, inne decyzje, które trzeba podjąć samodzielnie… . Więc nie taka ta książka lekka (choć i tak można ją traktować), a bardziej przystępnie przemycająca ważne rzeczy właśnie dla nas kobiet. Polecam.
Pamiętacie jak pokazywałam tutaj motki dziwnej włóczki? Otóż mojej mamie udało się wreszcie dojść z nią do porozumienia i zrobiła mi cudny puchaty i cieplusi szalik. Wprawdzie nie mam fotki mnie w szaliku (nie samym oczywiście) ale to się da nadrobić bo zima w pełni. Mama robiła go na bardzo grubych drutach więc jest rzadki ale bąble powodują, że wicher zły nie hula dziurami. I wspominała, że to takie pioruństwo, że jak tylko spadnie z druta to pruje się samo w mgnieniu oka – mam nadzieję w związku z tym, że dobrze go wykończyła hi hi.
A wracając do zimy – natknęłam się przypadkiem na optymistyczne zdjęcie, które pozwala wierzyć że wiosna coraz bliżej hi hi.
A na koniec moje szaleństwa wizażowe. Oczywiście zrobić samej sobie dobre zdjęcie przy sztucznym świetle graniczy z cudem więc proszę wybaczcie ich jakość i włączcie swoją wyobraźnię. To co jest na powiece to kolor czerwony nie bordowy :) połączony z bardzo ciemnym grafitem, w kącikach wewnętrznych rozświetlone złamaną bielą. Wydawałoby się dosyć mocny makijaż – jednak przy okularach wcale nie wyglądał mocno i jest zupełnie inny niż zazwyczaj.
M.
19 grudnia 2009
…nie ma jak…

Potem pomogłam koledze stać się jokerem, ubaw przy wszystkich tych malowankach był naprawdę przedni.

Już kilka dni wcześniej na youtubie oglądałam filmiki jak malować twarze i wydawało się to takie proste – taaaakkk a w rzeczywistości wcale nie było tak prosto namalować sobie pięknego motyla – przede wszystkim dlatego, że farby którymi dysponowałyśmy były badziewie w porównaniu do tych które prezentowano na filmikach, ale to wcale nie przeszkadzało w dobrej zabawie. Najpierw zaczęłam sama próbować namalować jakiegoś motyla, ale średnio mi szło i za poprawki zabrała się specjalistka – artystka malarka, która szast prast upasła na mej facjacie piękny okaz – wręcz królewski hi hi.


W takim stanie fizycznym i psychicznym hi hi wybraliśmy się na lodowisko, żeby sobie inni też na nas popatrzyli – wzbudzaliśmy zainteresowanie, czasem bezpośredni opad szczeny, czasami ukrywane i że niby się na nas nie gapią, były pytania czy my aby nie z cyrku się urwaliśmy, i gdzie można się tak pomalować. Jednym słowem było zarombiście o!!.

Robótkowego nie robię nic, bo siły fizycznej nie mam ostatnio po powrocie z pracy zbyt wiele, ale za to planów na to co zrobię od następnego tygodnia mam taki - jak stąd do Ciebie przynajmniej. Będę robótkować, czytać, podróżować i odchamiać się teatralnie.
Mela zasypała mnie myszorami RR, mam jeszcze koty na tamborku, wzór do wyszycia dostany od Kasi a który to obrazek całkiem niedawno Ta popełniła, no i oczywiście nowy needlepoint.
6 grudnia 2009
… księżycowo …

Ciąg dalszy mojego grudniowego serialu, po tygodniu kwiaty się rozbujały, jak widać na załączonym obrazku.



Ostatnią książką, którą pochłonęłam była „Kuźnia na rozdrożu” Ewy Siarkiewicz – współczesna książka z wróżkami i wróżbami w tle.

A swoją drogą ja kilka razy w życiu myślałam o pójściu do wróżki – zawsze się bałam i do tej pory takowej nie odwiedziłam. A Wy??
Cały tydzień nie miałam absolutnie ani czasu ani siły zająć się choiną moją, za to w weekend ją podgoniłam no i skończyłam. Poniżej zdjęcia w dwóch oświetleniach i zbliżeniach. Jeszcze przed praniem i prasowaniem, a może i przed jakimiś koralikami. Nie mam jeszcze zielonego pojęcia jakie będzie jej przeznaczenie. Podejrzewam niestety, że jak zwykle pójdzie do szuflady.

M.