18 kwietnia 2010

… u nich można a u nas nie …

Znowu okazało się jak bardzo w naszym kraju jesteśmy do tyłu – przynajmniej w temacie naszych hobbystycznych gadżetów. I ja już sama nie wiem czy to my jesteśmy hej do przodu czy o co chodzi… . Skąd te przemyślenia? Otóż wybrałam się wczoraj „na miasto” w Cantenbury (UK) – taka mała mieścinka turystyczna, w której moja kochana siostra postanowiła zamieszkać z rodziną. Obrałam azymut przede wszystkim na moją ulubioną pasmanterię, w której miałam nadzieję znaleźć różne fajne nitki do needlpointa – jeszcze 1,5 roku temu był tam duży wybór krenika i innych mniej lub bardziej włochatych nitek do haftu. Zachodzę, a tam haftowane akcesoria wciśnięte w kąt, z nici do wyboru jedynie mulina dmc, a pozostała powierzchnia sklepu zajęta przez materiały, maszyny i gadżety do patchworku – eeee. Bo Angielki zachorowały na szycie - to proszę bardzo my wam udostępnimy do tego niezbędne materiały. W drugiej pasmanterii podobnie. I to nie tak że trzy materiały do wyboru tylko całe bele w kolorach tęczy i o wszelakich deseniach, do tego tłuste ćwiartki zestawy malutkich kawałków i tego typu rzeczy o których my Polki wiemy z sieci – bo u nas kilka raczkujących sklepów internetowych a tu w małym miasteczku dwa (mi znane) wyśmienicie zaopatrzone w materiały sklepy – i gdzie tu sprawiedliwość. W zwykłych sklepach z prasą również gazet bez liku na ten temat. I kurde znowu mi się zrobiło żal bo dlaczego jest taka sprawiedliwość, dlaczego ja muszę płacić z przelicznikami walutowymi i z kosmicznymi często kosztami przesyłki kiedy wszędzie indziej na świecie babeczki mają do tego dostęp praktycznie od ręki i to z możliwością „pomacania”. Ehhh no to się pożaliłam znowu.
Przy zakupach materiałowych zakupiłam też guziki maści różnej a przede wszystkim bardzo niestandardowej u nas wielkości – są takie które mają po 3 mm :) i są przesłodkie. Wprawdzie sprzedawane są w działach ze skarpowymi gadżetami – ale kto mi broni przyszywać je do rzeczy które powstaną na maszynie – mam nadzieję niebawem :). Któraś z Was pisała ostatnio o chomikowaniu – chyba Ania Arkadija – tak tak ja też mam tą chorobę i aż czasami się sama z siebie śmieję – no ale co ja na to poradzę, nie chcę się z tego leczyć o!

Zaparłam się i skończyłam kota. Jak wspominałam w poprzednim poście drażnił mnie z deka materiał no ale udało się i można zacząć następnego i dzięki temu przybliżać się do końca projektu. Ehh ja mam nauczkę żeby nie ładować się w tak skomplikowane wzory – bo wbrew pozorom koty są wielokolorowe (kilkanaście w każdym miesiącu) i mają dobijające backstitche – wiem wiem powtarzam się ale czasem muszę ; ).

M.

15 kwietnia 2010

… morza szum … książki czar …


Kwiecień miesiącem intensywnego podróżowania – przede wszystkim naszymi kochanymi kolejami – jak pewnie wiecie jest to zawsze wielka przygoda, czy dojedzie, kiedy dojedzie i jak się przeżyje niezapomnianą wizytę w toalecie. Tak czy siak kilkadziesiąt godzin w pociągu w przeciągu kilku dni umęczyły mnie znacznie. No ale podróż ta najdłuższa była uwieńczona wspaniałym pobytem nad morzem. Kwietniowe morze bywa kapryśne, a precyzyjniej pogoda nad tymże. My jednak mieliśmy szczęście bo właściwie cały czas było piękne słonko czyste niebo a i wiatr bywał znośny. Także nawdychałam się jodu na cały rok.
Kiedyś obiecywałam Wam tutaj, że pokażę po co ja właściwie z każdej nadmorskiej wyprawy przywożę kilogramy kamieni plażowych – bo tym razem nie było inaczej, na szczęście koleżanka je przewiozła przez Polskę w bagażniku, więc nie musiałam ich ciągnąć w walizce uff. No to pokazuję łazienkę mojej przyjaciółki ozdobioną morskimi kamieniami – które w odróżnieniu od kamieni polnych mają cudowne opływowe kształty, a i dzięki temu mają też bajeczne kolory i struktury. Kamienie w tejże łazience znajdują się pod kibelkiem, oraz włożone w obraz na ścianie. Bardzo mi się ten pomysł podoba, zwłaszcza, że ozdób tych nie trzeba za często wycierać z kurzu.

We wspomnianej wyżej długiej podróży PKP pierwszy raz odważyłam się publicznie wyszywać, no i trzasnęłam prawie całą myszę jedną i dzięki temu nadrobiłam wielkie mysie zaległości. Tylko oczy potem tak bolały że już czytać nie dałam rady : ( ale czego się nie robi … niestety nie sfociłam pkpowej myszy ponieważ miałam mało czasu między podróżami a bardzo zależało mi na tym żeby pomknęły dalej.

Tu w UK (bo to kolejna kwietniowa podróż) mam szczytny plan wyszyć dwa koty i przedostatnią mysz. Wczoraj męczyłam kota na jakimś liczonym materiale – może to już przemielony w rękach Unimil albo coś w ten deseń, w każdym razie bardzo źle mi się na tym haftuje, krzyżyki są duże i niezgrabne … no ale większą połowę kota mam za sobą, a następny będzie już na kanwie.

A na koniec o bardzo fajnej i lekkiej książce praktycznie na jeden wieczór lub na kilka przejazdów autobusem – uprzedzam jedynie, że czytanie jej w miejscach publicznych może pociągać za sobą zdziwione i podejrzane spojrzenia, ponieważ książka jest bardzo zabawna i tak dobrze napisana, że czytelnik wchodzi w nią tak że nie panuje nad chichotem w trakcie. A piszę o książce Magdaleny Kordel „48 tygodni”, która jest napisana w formie nieregularnie prowadzonego pamiętnika kobiety w średnim wieku. Konfrontuje się ona z bardzo normalnymi sytuacjami, jak to w życiu - chciałoby się powiedzieć, jednak życie to i wydarzenia w nim występujące, opisuje w tak lekki i przystępny sposób, że miałam wrażenie jakbym gadała z przyjaciółką przy dobrej kawusi. Polecam serdecznie, zwłaszcza na ciężkie nastroje i nasze „ciężkie życie” :).
M.

9 kwietnia 2010

... tadam ...

Jak się spotyka fajnych ludzi to wychodzą z tego zawsze fajne rzeczy … i tak było też na naszym przypadku – spotkałyśmy się kilka tygodni temu z Anią i Agnieszką i postanowiłyśmy stworzyć wspólnego bloga, co natychmiast zresztą uczyniłyśmy. Kilka tygodni zajęło dopracowywanie idei, pomysłów i zamysłów. Graficznie pomogła nam i mam nadzieje że nadal będzie naszym wsparciem Ania – dziękuję Wam dziewczyny :)


ZAPROSZENIE

Niniejszym chciałybyśmy zaprosić Was na nową stronę/ blog/ poświęcony needlepointowi, a zainspirowany zabawą SAL Stitch of the Month autorstwa Sue Reed.
Oryginalne publikacje można śledzić na stronie stowarzyszenia American Needlework Guild. Na naszym blogu znajdziecie tłumaczenia, porady, praktyczne odwzorowanie projektu w praktyce.

Docelowo blog ma gromadzić osoby zainteresowane needlepointem w każdej postaci. Rozpoczęta zabawa ma służyć poznaniu techniki, ściegów, rodzajów nici, tkanin i akcesoriów. Jak sobie ułatwiać pracę, jak nie utrudniać, jak czasem nie warto iść na skróty bo potem trzeba pruć. Jak sobie radzić przy naszym ubogim polskim rynku pasmanteryjnym i jak to robią inni.

Ideą bloga jest, że kilka osób wyszywa ten sam projekt. Na początek, wybrałyśmy coś co nas zaciekawiło. Mamy już pomysły na następne zabawy, ale czekamy na was, bo to ma być nie tylko nasz ale i Wasz blog.

Zachęcamy nie tylko do uczestnictwa w zabawie ale i do współtworzenia bloga! Chciałybyśmy, aby nabrał charakteru prawdziwego SAL-a, gdzie poza naszą trójcą, prace i postępy prezentować będą również inne uczestniczki/uczestnicy zabawy.

Zapraszamy do odwiedzin i konstruktywnych uwag
http://polskineedlepoint.blogspot.com/

Yenulka & Madziula & Aploch