25 lipca 2015

... biblioteka technicznie ...


pewnego razu i na pikniku bibliotekowałam sobie :)
... W poprzednim poście nie odniosłam się do tytułu, czyli nie napisałam nic o rozpoczęciu ustawiania otóż, to różowe coś przedzielone czarnym czymś to są dwie pierwsze książki na mojej biblioteczce ha :)


To tyle tytułem tytułów, teraz do tytułu dzisiejszego :)
Żeby nie było widocznych granic między jedną a drugą stroną schematu postanowiłam zastosować metodę nieregularnego kończenia danej kartki. Rysuję sobie na wzorze żeby się nie zapomnieć, a potem według tego wyszywam: 



Kolejna rzecz, która bardzo poprawiła jakość pracy, a przede wszystkim jakość nitek dyndających się w zaparkowanych miejscach i kosmacących się z deka - otóż miziam muliny żelem/plasteliną, której zasadniczo używałam wcześniej przy szyciu koralikami czy wyszywaniu satynową muliną. Sprawdza się świetnie i w tej roli.


No i teraz jak mi tak szybko idzie i miałam wizję dosyć częstego szukania kolejnych kartek schematu i ogarniania, co ja teraz powinnam wyszywać, zrobiłam sobie rozpiskę, która też obrazuje ile kartek ze schematami m jeszcze zostało - niewiele prawda??


I jeszcze jedna informacja techniczna - jednocześnie maksymalnie mam nawleczone 3 igły, kiedy żongluje trzema kolorami obok siebie. Zazwyczaj jednak jest to jedna igła i wbrew pozorom nie jest uciążliwe jej nawlekanie i idzie szybko i sprawnie :)

M.

22 lipca 2015

... zaczęłam ustawiać ...

... książki na pierwszej półce mojej biblioteki, czyli kolosa, nad którym praca miała przy dobrych wiatrach potrwać 20 lat ... 
W ramach przypomnienia wyszywam ten oto obraz i o szczegółach technicznych pisałam tutaj:


Wyszywałam, jedyną znaną mi metodą czyli plamami kolorów. Szło mi mizernie, ponieważ obrazek jest złożony z pierdyliona pojedynczych krzyżyków, które absolutnie plamami nie są. A co za tym idzie uzupełnianie luk, czy stawianie jednego krzyżyka zakańczanie nitki i stawianie kolejnego było katorgą. Do tego stopnia, że po wyszyciu dwóch kartek miałam dosyć i Biblioteka przeleżakowała w koncie koło roku. Po rocznym od niej urlopie wcale nie było łatwiej - bo niby dlaczego miałoby być, przecież schemat nagle nie zmienił się na mniej szczegółowy i mniej jednokrzyżykowy. 

07.04.2015 

Starałam się jakoś usprawniać swoje wyszywanie, nie odwracać za każdym razem tamborka żeby zakończyć nitkę, przechodziłam daną nitką do następnej plamy, która w przyszłości ma nadejść. Szło jak krew z nosa i chęci nie było tym samym wielkich.


Na szczęście nie jestem sama z moimi egzystencjalnymi problemami hafciarskimi i Joasia zaczęła drążyć temat i zgłębiać tajniki parkowania. Czyli metodę, którą trzaska się krzyżyki rzędami jeden po drugim, a nitkę zostawia się w miejscu najbliższego następnego tego samego symbolu.
Najpierw jak do jeża podchodziłam do tego, bo nie ogarniałam wyobraźnią, jak takie wyszywanie ma być lepsze, szybsze wygodniejsze. Podpatrywałam, czytałam opisy działań Aśki, oglądałam podrzucone przez Nią filmiki w obcym, wschodnim narzeczu ... i coraz bardziej ciągnęło mnie żeby spróbować. 




I tak się stało postanowiłam kilka rzędów przy zaczętej stronie wzoru, od góry poparkować. I słuchajcie, na początku opornie szło dosyć ale potem wybuchła miłość od drugiego wejrzenia - jak już załapałam co i jak i weszłam w rytm. Wierzcie mi, uzupełnienie luk we wzorze, tych plamek i pojedynczych dziur było katorgą. Pamiętam, że z desperacji, żeby już szybciej przejść do nowej strony i do parkowania "łatałam" dziury we wzorze dosyć autorsko niezbyt trzymając się schematu :).

27.05.2015 


13.06.2015
Ale kiedy już mogłam spokojnie przejść do następnej strony wzoru i wyszywać tylko parkując, poczułam wiatr w żagle i poszło... 

22.06.2015
12.07.2015

Przez rok wyszyłam 5 strony wzoru starym sposobem, a następne 2 strony parkowaniem w półtora miesiąca. JEST RÓŻNICA co nie? I tym sposobem z 20 lat wyszywania do jakichś 3-5 m się okres skrócił, więc spokojnie mogę sobie planować następne kolosy hihi.

W następnym poście za dwa dni napiszę jeszcze o kilku sprawach technicznych ku pamięci :)

M.

14 lipca 2015

... przerywnik - dobra rzecz ...

... pod warunkiem, że takich przerywników nie ma się pierdyliona zaczętych ... i nie absolutnie nie mówię tu o sobie, gdzież by ...

najsampierw kwiaty, którymi dzisiaj dostałam obdarowana, a które to bardzo bardzo mi się podobają i są mega fotogeniczne.


Tytułowym przerywnikiem stał się wiosenno - letni sampler, w którym zakochałam się na skutek oglądania postępów w jednym z SALi w internetach.  Na takie zabawy jakoś nie mam serca i ochoty więc skołowawszy wzór przystąpiłam do dzieła, rzucając na wiele miesięcy w kąt moją kochaną Bibliotekę.


Zaczęłam z przytupem, skończywszy prawie cały pierwszy element zorientowałam się że popełniłam błąd w obliczeniach i i nie zmieści mi się wzór od góry.


Nie powiem wkurzyłam się, a wizja pruci jeszcze bardziej mnie rozeźliła. Tak więc w ramach pracy nad dbaniem o siebie postanowiłam rozpocząć od nowa na innym kawałku materiału - co też uczyniłam. Poszło sprawniej, a małe elementy, które szybko się kończyło i pokazywał się efekcik, były bardzo motywujące. 


No i te kolory, przy szarości we wszystkich odcieniach za oknem (tak, tak wyszywałam ten sampler zimą, chyba na przełomie roku), były bardzo energetyczne i poprawiające nastroje wszelakie.



Bardzo mi się podobało przy robieniu i podoba jak patrzę sobie na sampler - że wzór to nie tylko obrazki ale również różnego rodzaju szlaczki, które pięknie uzupełniają całość.


A cały sampler nie byłby w moich oczach tak urzekający, gdyby nie elementy krawieckie. Krawieckie motywy w haftach ostatnio krzyczą do mnie z każdej strony, a ja jak widać nie pozostaje obojętna, oj nie co mam nadzieję niebawem potwierdzi się ponownie :)


Sampler zawiśnie na drzwiach wejściowych jak tylko przyszyję mu wstążeczkę :)


M.

10 lipca 2015

... pełno skrajności ...



... czasami jak oglądam rzeczy, które robię, kolory które używam, materiały, które wykorzystuje to stwierdzam, że jestem workiem pełnym skrajności ... i bardzo mi z tym dobrze, bo dzięki temu jest urozmaicenie, nie ma w moim słowniku słowa "nuda", choć czasami moje otoczenie może nie nadążać lub stać na linii jak jest dym ;).

Dzisiaj dwie bransoletki, które tą moją skrajność dobrze, myślę, obrazują.
Pierwsza klasyczna z niebieskich kamyków, zimna, ciężka ale prosta z prostych - czyli koraliki nanizane na gumkę.



Druga - armagiedon - wszystkie rodzaje koralików jakie miałam, w różnych kształtach i kolorach połączonych w nieoczywisty sposób, ale znowu nieskromnie powiem bardzo mi się ten kolorystyczny miks podoba. 



Nie jest to absolutnie jakiś mój autorski pomysł na użycie tak różnych koralików w sznurze, inspiracją były internety oczywiście, ale również artykuł w jednym z magazynów "Beading Polska". Jest to oczywiście sznur szydełkowy.



Chcę w takiej gamie kolorystycznej zmajstrować sobie sznur na szyję, ale już z 11stek lub 15stek, bez szaleństw kształtów.

M.

6 lipca 2015

... szybka akcja ...


... mam siostrę, która często działa tak, że ona chce a ja mam zrobić ... i to często na wczoraj ... prawda Elu ;) Tak też było tym razem pod koniec roku ubiegłego. Siostra w szale twórczym postanowiła zrobić czerwone dodatki do swojego pokoju i jak nic brakowało jej poszewek na poduszki kanapowe.

Więc rzucając w kąt szytą wtedy "Oceaniczną otchłań" zabrałam się za poduszki. od razu wiedziałam, że będą oparte na pp, więc zajrzałam do swojego folderu namierzyłam dwa wzory gwieździste mniej więcej ze sobą korespondujące i zabrałam się do szycia.



Poszło dosyć szybko - wydaje mi się - choć z drugiej strony czasami mózg zaciera traumatyczne przeżycia hihi. Nie no żartuje, szyło mi się sympatycznie w czerwieniach moich ulubionych więc luzik.


Z wykończeniowych informacji - wydaje mi się że ich nie pikowałam, a z tyłu na założeniach użyłam hafciarskiego ściegu z gwiazdkami.


p.s. obecnie już nie są używane bo zamysł kolorystyczny dodatków się zmienił, na razie nie ugięłam się prośbom o nowe poduszki ...

M.

4 lipca 2015

... kulowa miłość ...

... nie, nie tam nie jest napisane "kulawa miłość" :)
Mam masę zaległości do pokazania z ostatniego półtora roku mojego czau relaksu - dzisiaj słów kilka, a jeszcze więcej zdjęć trzech kul, których zdjęcia znalazłam. Bo kul takich trzasnęłam stanowczo więcej niż 3, ale w porę nie ogarnęłam zdjęć i tak poszły w świat bez fotki.


Kulowa zaraza przeszła na mnie z Jolinki (która bardzo często jest prekursorem moich koralikowych miłości). Jola uszyła kulę i jeszcze nauczyła mnie i kilka jeszcze równie zakażonych jak zrobić ją samodzielnie. Dla wszystkich, które się zakochają zrobiła też tutorial, który jest tutaj.
Pierwsza, moja własna była czerwona, kolor ten jest bliski memu sercu, a i świetnie pasuje do czerni i granatów których w mojej szafie jest sporo. 





Jak każda opleciona przeze mnie kula, i ta była dwustronna - znaczy po jednej stronie wykończona jest inaczej niż po drugiej - wiecie, żeby nudy nie było.


Kolejna, to większy miks kolorystyczny, o wiele mniej klasyczny - zielony, różowy oraz granatowy. Uwielbiam takie połączenia, moim zdaniem fajnie się ze sobą zgrywają i pasują do masy stylizacji (omg słownictwo jak u szafiarek hihi).





Ostatnia tu zaprezentowana, właściwie ku pamięci, bo zdjęcia nie wyszły najlepiej - za co bardzo przepraszam. Kolejna sztuka uszyta dla Marty :)



M.