24 lutego 2012

… tańcowała igła z …

Oj tańcowała, tańcowała i to nie tylko z nitką ale i z koralikami. Poprzedni weekend postanowiłam poświęcić koralikom i eksperymentom, które od dawna miałam na oku.

Wprawdzie na początku wystąpiła pewna porażka (i do tej pory nie nauczyłam się pleść sznurków koralikowych na szydełku – ale niebawem odwiedzę Jolinkę i mam nadzieję przekuć porażkę w sukces). Zabrałam się więc za coś innego, jak zwykle wcale nie najprostszego – postanowiłam spróbować zrobić kwadrat przestrzenny, który jest jednym z ogniw wymarzonej bransoletki. Nie wiem jak to jest ale kwadratowe elementy jakoś bardziej w biżu do mnie przemawiają niż okrągłe. Zmierzywszy się więc z tutorialem obrazkowym i opisanym w obcym wschodnim języku (ale od czego jest tłumacz guglowy) stworzyłam lekko kopnięty kwadrat (tak tak specjalnie tak zrobiłam zdjęcia żeby nie było widać, iż jeden róg nie wyszedł jak należy). Jeszcze nie wiem w jakiej kolorystyce zrobię właściwe ogniwa, ale zapewne będzie to czerwony z czarnym :), a może mój ulubiony ostatnio zestaw kolorystyczny -> czerwony – zielony – fioletowy??


Zmotywowana małym sukcesem zabrałam się za kolejną nowość – pejotową bransoletkę w puzzlowym wzorze. Najpierw próbowałam robić ją ze zdjęcia ale problemy z wyobraźnią przestrzenną oraz niewyraźność wydruku z fotografii spowodowało, że zamiast męczyć oczy postanowiłam przedłużyć pracę, przerysować wzór aby potem lepiej i szybciej się robiło. Szybko się zorientowałam, iż dla podwyższenia komfortu pracy powinnam narysować również odbicie lustrzane, bo jeden rząd odczytywałam z normalnej wersji a kolejny z wersji lustrzanej (żeby weekendem nie gimnastykować mózgu). Przechodząc z rzędu do rzędu wykreślałam te już zrobione, żeby nie zgubić się i nie liczyć za często gdzie się w danej chwili znajduję.

Marzyła mi się bardziej cieniowana i wesoła wersja, ale nie mam za dużej kolekcji równych koralików, a takie niewątpliwie lepiej sobie radzą przy pejocie.



p.s. Ania ma się lepiej choć jeszcze długa droga przed nią i nami wszystkim jej towarzyszącymi …

M.

7 lutego 2012

… złość …

Złość to uczucie, do którego często nie łatwo się przyznać, czasem nawet nie łatwo zidentyfikować. We mnie ostatnio jest złość spowodowana bezradnością, zaskoczeniem i takim nie wiadomo czymś jeszcze… a wszystko dlatego, że bliska mi, zdrowa, dbająca zasadniczo o siebie, młoda osoba nagle zachorowała … mózg jej się odłączył w pewnych aspektach … nie wiadomo dlaczego, nie wiadomo na jak długo, nie wiadomo czy się włączy ponownie w pełnym zakresie … dla mnie to jest taka emocjonalna masakra, że nie radząc z tym sobie mam w sobie złość. Taka sytuacja pokazuje jak życie jest nieprzewidywalne, jak kupa białka jakim jest nasz organizm może się zbuntować a ja nie znam ani dnia ani godziny … pojawiają się oczywiście wręcz egzystencjalne autopytania: czy warto cokolwiek odkładać na kiedyś, czy warto oszczędzać, jak ułożyć to zwykłe szybkie i ciężkie życie tak żeby zrobić wszystko co by się chciało dziś… mam mętlik w głowie …

Żeby odskoczyć trochę od tematu grubego kalibru – brązowe słoneczka. Góra już uszyta, czyli do pokazywanych w poprzednim poście słoneczek doszyłam kolejnych partii materiału oraz pasków (widać jakie tkaniny były używane):


A potem jeszcze czekolada na koniec (… i zasmażka) i górna część narzuty wygląda tak:

Kolory są prawie identyczne z tymi jakie widzi moje oko, nie widać brokatowych materiałów, które są perełką narzuty bo pięknie promieniście świecą. Z kanapkowaniem poczekam na Anię, która mam nadzieję szybko wróci …

A zdjęcie mogło powstać w sytuacji posiadania dwóch mężczyzn na podorędziu, za co im dziękuję :)

M.